Salon Piszących w Szkocji

poniedziałek, 6 lutego 2012

No more chicken

Bez uprzednich planów i przygotowań, ani nawet bez specjalnego zastanawiania się i wcielania ideologii, z Nowym Rokiem przestałam jeść mięso. Jadłam go już w sumie coraz mniej i wiedziałam, że to prędzej, czy później nastąpi - i voila! Nie jem.


Technicznie rzecz biorąc, gładko przeszłam na niespecjalnie ortodoksyjny pesketarianizm, gdyż wciąż jem ryby i owoce morza - darujcie, krewetki. Kiedy piszę niespecjalnie ortodoksyjny, to mam na myśli fakt, że jak niechcący zjadłam sajgonki z nadzieniem z kaczki, a nie wegetariańskie, to nie plułam i nie wywoływałam wymiotów. Zresztą tej kaczki w nich było tyle, co kot napłakał. Oszukane były, ze zdecydowanie przesadzoną ilością kiełków.

Moi znajomi wegetarianie pewnie czekają aż zacznę piać, jak to się lepiej czuję na bezmięsnej diecie, ale w zasadzie czuję się tak samo, jak przedtem, nigdy specjalnie się nie opychałam mięsem. Póki co sprawia mi dużą przyjemność wygrzebywanie wegetariańskich przepisów i jedzenie sporej ilości warzyw strączkowych. Irytuje mnie fakt, że blogi kulinarne ociekają wręcz przepisami mięsnymi - chwała opatrzności, że nie przyszło mi do głowy przejść na weganizm, to dopiero byłaby posucha. Nie ciągnie mnie do mięsa, a fakt, że dania warzywne z reguły przygotowuje się szybciej, ma spora zaletę. Wczoraj dla przykładu zrobiłam sobie placuszki z soczewicy i musiałam odganiać mięsnego Buhaja od patelni, bo by mi na pewno zjadł.

Plan jest taki, że nie jem mięsa do momentu, w którym poczuję, że bezapelacyjnie muszę zjeść kurczaka. Ale mam przeczucie, że ten moment nie nastąpi. Chyba niechcący przeszłam detoks i mięso mnie już w ogóle nie pociąga. Witajcie w świecie trawy.

3 komentarze:

Annette ;-) pisze...

Gdy poszłam na swoje to był taki czas, że mięso jadłam tylko wtedy, gdy ktoś mnie na obiad zaprosił. W domu mięsa nie przyrządzałam w ogóle. Wcześniej, gdy jeszcze wszyscy, czyli rodzice i rodzeństwo, razem mieszkaliśmy mięso jadłam, choć z wiekiem coraz mniej, bo jakaś specjalnie mięsożerna nie jestem i nie muszę go jeść codziennie. Teraz jem je tylko w weekendy, żeby nie wpaść w większą anemię niż mam, ale i tak zazwyczaj są to kurze lub indycze cycki. Z wędlin jednak nie zrezygnuję.

I wiesz co? Też żadnej zmiany w samopoczuciu nie czuję.

inna-para-kaloszy pisze...

"trawa" jest wielce ok :)
ja wprawdzie jem mieso ale tak bardzo okazjonalnie ze moglabym zostac wegetarianka w Twoj sposob :)
bez miesa moge zyc...bez ryb bylo by juz troche gorzej :)

Unknown pisze...

Rezygnacja z mięsa to żaden problem, zwłaszcza obecnie. Zawsze mnie mięso kłuło w zęby, więc już dawno przeszłam na inne formy żywienia. Ryby i owszem, lubię bardzo, ale poza tym chyba jestem semiwegetarianką. Czyli: nie pluję, jak mi dadzą, ale wolę bez mięsa. Chyba, że dziecka przyjeżdża do domu i dochodzę do wniosku, że musi zjeść coś mięsnego, bo się uczy i pracuje. Albo już tak dawno nie jedliśmy mięsa, że chcemy sprawdzić, jak smakuje. Ale rządzi soczewica, ciecierzyca, soja i fasolki.