Salon Piszących w Szkocji

piątek, 6 lipca 2012

Mała rzecz, a... banan

Ach te truizmy, jak tu ich nie uwielbiać. Jak tu nie kiwać głową i powtarzać "Co prawda, to prawda". Prawda, si?


Wczoraj w Guardianie napisali, że co ta Radwańska się nie cieszy z wygranej nad Kerber, ledwie trzy razy podskoczyła i tyle. Placid Pole. Dziennikarz Guardiana oczywiście nie miał zielonego pojęcia, że Agnieszka jest przeziębiona, więc zapewne energii na radosne podskoki jej nie starczyło. Lub też myślami była już w finale i zamiast błaznować na korcie, myślała o tym, z kim przyjdzie jej się zmierzyć.

Bo na przykład JA mam tak, że znacznie większego (tytułowego) banana na twarzy powodują u mnie drobiazgi, a nie tam jakieś wielkie osiągnięcia życiowe. Zresztą wielkie osiągnięcia to do mnie z reguły nie docierają z mety; rok później widzę książkę na półce w księgarni i dostaję pierdolca, gratulacje dla tej pani. Zresztą ja uważam za osiągnięcie coś tam (albo nic tam, parafrazując Michała), a wszyscy dookoła coś innego, no to niby skąd się mam cieszyć, skoro nawet nie wiem, że osiągnęłam.

Cieszę się natomiast jak dziecko, jak mi kolega Roberto robi przelew za bilet na koncert Madonny, a w opisie przelewu pisze: słodkości. Cudowne przecież, n'est-ce pas?
A już dzisiaj to w ogóle przegięłam z radością otwierając na przystanku paczkę od Beaty. Na zewnątrz przystanku z nieba lecą przysłowiowe (angielskie) psy i koty, koperta z bąbelkami mokra nieprzytomnie, a ja rozrywam bąbelki i śmieję się jak głupi do sera (na głos - usprawiedliwia mnie tylko fakt, że miałam na uszach słuchawki, w których Morissey śpiewał wyjątkowo donośnie, że niektóre dziewczęta są większe od innych). Śmieję się, bo na dowodzie nadania jest napisane: książki: 3, liścik: 1, herbata Remsey: 2. I w środku jest to wszystko właśnie, a nawet więcej. Sami zobaczcie zresztą.


Już niemal wszyscy wiedzą, że ja praktykuję ołówkopisanie - ale nie mam najmniejszego zamiaru używać tej gumki do wycierania mojej pisaniny. Beware, though, bo, jak śpiewała Magda Fronczewska, jak mi podpadniesz, "to cię wymażę i przestaniesz istnieć" (czy tylko  według mnie ta piosenka jest przewrotnym dialogiem z kochankiem? W sensie, że myszka wiedziała ostatnia? Nie? No, cóż, wydało się).

I wracając do Radwańskiej - trzymamy kciuki, moi mili, w sobotę, tak? Kur.a, tak?

Last but not least - ja tam zawsze wierzyłam w boską cząsteczkę < jęzor >.

2 komentarze:

Annette ;-) pisze...

Czy boska cząsteczka = bozon Higgsa? Takie miałam pierwsze skojarzenie.

Kasia pisze...

Owszem :)