Salon Piszących w Szkocji

piątek, 22 lipca 2011

Na brzegu błękitnej rzeczki

Odzwyczaiłam się od upałów, których w Szkocji nie uświadczysz. Temperatura nie skacze nigdy powyżej 25 stopni (a 25 to raz w roku, może, w słońcu), więc z reguły jest przyjemnie chłodno - jeśli oczywiście nie jest po prostu zimno. No, ale minus jest, oczywiście taki, że często nie ma pogody wcale, nie jest zimno, ale wietrznie, albo pochmurno. W taką pogodę smuteczki przypałętują się znikąd, albo człowiek jest po prostu wrażliwszy na czynniki powodujące smuteczki. Że coś się nie układa po naszej myśli, ktoś coś powiedział, zrobił. Ulubionego produktu nie było w sklepie. Film nie miał happy endu. Internet odłączyli przez pomyłkę i człowiek spędził cały wieczór na pogaduszkach z infolinią. Waga jest przeciwko człowiekowi. Oraz szafa. No, wiadomo.

Na smuteczki, ma się rozumieć, sa sposoby. Niektóre działają jak w reklamie proszków przeciwbólowych - likwidują przyczynę. A niektóre likwidują krótkoterminowo tylko skutki. Co nie znaczy, że nie należy ich działania docenić.

Ten przydługi wstęp jest niczym nie uzasadniony. Zwyczajnie chciałam Wam powiedzieć, że w tej drugiej kategorii znajdują się: zielona herbata z truskawkami. Sezamki. I głupi film z happy endem, ale za to z niezłym ciachem w roli głównej. Przetestowane wczoraj wieczorem.

I może jeszcze słuchanie piosenki I can't make you love me on repeat z ulgą i z myślą - jak dobrze, że to nie jest jeden z tekstów piosenek, z którymi w danej chwili się utożsamiam. Nie ma to jak dobry powód do zadowolenia.

Brak komentarzy: