Salon Piszących w Szkocji

wtorek, 10 marca 2009

I znow Troubles...

Opuscilam sie nieco w pisaniu bloga i teraz nie wiem od czego zaczac. Mam w glowie kilka zaleglych postow, ale niektore to pewnie znikna w niebycie cyberprzestrzeni, bo sie zdezaktualizowaly.

Z najswiezszych wydarzen, prosze sobie zajrzec do Ju, ktora relacjonuje z miejsca wydarzen.
Od siebie dodam, ze wciaz sie zastanawiam, skad sie w niektorych ludziach bierze bezustanna potrzeba walki. Kazdy powod dobry i kazdy wrog dobry. W sumie chyba nie trudno sobie wmowic, ze walczy sie za Sprawe. To dosc smutne, ze zeby poczuc sie bohaterem, trzeba najpierw kogos znienawidzic.

Na dodatek Polacy chyba zostali uznani za czesc lokalnej spolecznosci i automatycznie ustawienie przez RIRA po stronie wroga. Smutne.

Ja tam jestem pacyfistka i uwazam, ze walka zbrojna to rozwiazanie ostateczne. Acz rozumiem, dlaczego w niektorych czesciach swiata konflikty zbrojne sie tocza. Rozumiem, ale nie popieram. Co mnie zawsze dziwilo natomiast to fakt, ze ludzie wciaz maja potrzebe walki. Ze bycie zolnierzem - czy bojownikiem - ma wciaz pozytywny wydzwiek i ze takich ludzi sie respektuje. Ze w Stanach na przyklad, mezczyzni wybieraja kariere wojskowa ze wzgledu na prestiz, jaki ona daje. Kazde wydarzenie, ktore zaprzecza powszechnemu przekonaniu, ze amerykanski zolnierz jest prawy, od razu sie tuszuje. Zaglusza sie lopotem amerykanskich flag i sloganami o obronie amerykanskiej wolnosci i amerykanskich przywilejow. Dla RIRA zapewne bycie bojownikiem o niepodleglosc Irlandii Polnocnej pewnie znaczy to samo. W gruncie rzeczy to rownie romantyczne, co bezsensowne. Walka o nieistniejaca sprawe.


Lopot odwroconych amerykanskich flag mozna sobie obejrzec (goraca polecam) w dwoch filmach Clinta Eastwooda z 2006 - Sztandar Chwaly i Listy z Iwo Jimy, oraz w filmie z 2007 W Dolinie Elah. Wszystkie oparte na prawdziwych wydarzeniach.

Brak komentarzy: