Nigdy nie bylam specjalna fanka wieczorow panienskich. Ot, kolejna okazja, zeby w siebie wlac promile. W Polsce specjalnie nie uczeszczalam, a te kilka, na ktorych bylam mialy wiecej ze spontonu czy zwyklej posiadowy przy kanapkach i zubrowce, niz z prawdziwej fety.
Na Wyspach wieczor panienski to jednak zupelnie inna para kaloszy. I kiedy uslyszalam z miesiac temu, ze sie takowy szykuje i ze bedzie wyspiarski, to mi troche skora scierpla. Oczami wyobrazni zobaczylam zaproszone panie odziane w aureolki i skrzydelka, tudziez rozowe peruki, z balonikami w ksztalcie penisow w dloniach rozbijajace sie po miescie wozem strazackim...
No, OK, jestem szalona, ale nie az tak.
Na szczescie woz strazacki zostal nam oszczedzony, a jedynym przebraniem byly eleganckie maseczki: biala dla przyszlej panny mlodej, dla pozostalych uczestniczek hulanek czarne. Niektore twierdza, ze maseczki bardzo sie przydaly w momencie, kiedy promile wziely gore, bo nie bylo wiadomo, kto sie kryje pod maska. Towarzystwo przednie, wiec i zabawa takowa. W niedziele obudzilam sie zdechla, ale bez wielkiego kaca, za to z bolacym kolanem. Tak, tak. Starosc nie radosc, a po promilach placza sie nogi. Na dodatek jeszcze dzis mam zakwasy po tym, jak raczym klusem przespacerowalam sie z St Andrews Square do Tollcrossu na obcasach - Google mowi, ze to 1,5 mili.
Buhaj mowi, ze mnie wiecej nie pusci na hulanki z babami, bo wracam z podwyzszonym poziomem testosteronu i sie awanturuje. Ze co? Ze nie poszlam od razu grzecznie spac? Niemozliwe.
1 komentarz:
to mi włśnie uświdomiło, że nigdy nie byłam n wieczorze panieńskim!
Prześlij komentarz