Salon Piszących w Szkocji

środa, 4 maja 2011

O czytaniu

Zupełnie znienacka i być może z powodu rosnącego bólu gardła, który pozornie nie ma związku, naszła mnie refleksja. Że mianowicie ostatnio albo wybieram sobie z półki tylko książki, które mi się podobają, albo po prostu nie ma takich, które mi się nie podobają.


Chyba to pierwsze jednak, bo zwyczajnie nie zmusiłabym się już do sięgnięcia bo literaturę popularną, żeby nie powiedzieć rynsztokową. Jeśli jednak otwieram jakieś czytadło, to zwykle znaczy, że jestem w nastroju - może więc trochę i to drugie.

Jeśli odkładam jakąś książkę nieprzeczytaną, bo nie mogę przebrnąć, to z reguły mam później wyrzuty sumienia. Rzadko stwierdzam, że to po prostu zła książka była. Ale w tym roku (w którym wciąż mam w planach przeczytać 52 książki, a nie... znacznie mniej, jak w zeszłym roku) jakimś dziwnym trafem, trochę z polecenia, trochę z przygotowania, przeczytałam do tej pory tylko książki, które było warto przeczytać. Najmniej wartościowa była zapewne Belle De Jour - ale za to można się było nieźle ubawić.

Kończąc równie znienacka, jak zaczęłam - mam nadzieję, że to jest trend (jeśli to jest trend), który się utrzyma.

1 komentarz:

tanya pisze...

Ja się ostatnio nieco "rozczytałam", bo po zeszłorocznym marazmie zaczynałam się bać, że nie ma książek, które mi się podobają.