Otworzyłam swój pamiętnik na dacie 11 września 2001, żeby przeczytać chaotyczną notatkę napisaną wieczorem tego dnia. Kiedy wciąż nic nie wiedzieliśmy.
Pamiętam, że spędzałam ostatnie dni wakacji w Kielcach, załatwiałam sprawy "na mieście" z siostrą, a kiedy wróciłyśmy do domu, jej mąż nam powiedział.
Potem były minuty, godziny obserwowania rozwoju wypadków na ekranie telewizora, telefony i smsy, niepokój o koleżankę, która tam wtedy była. Wieczorna wyprawa do kawiarenki internetowej i czytanie wiadomości ze strony Reutera, która był dostępna tylko jako tekst.
Dwa dni później napisałam w pamiętniku: w gazetach piszą, że świat dzieli się na ten sprzed 11 września i ten po. Ten po, z zamachami coraz bliżej mnie - w Madrycie i w Londynie i wreszcie tym nieudanym na lotnisku w Glasgow. Dziś przeczytałam w Guardianie słowa Francisa Fukuyamy, że w perspektywie historycznej, Osama ibn Laden będzie mało znaczącą postacią, a 11 września dniem, w którym terrorystom zwyczajnie się "poszczęściło", bo tak naprawdę nigdy nie mieli tak ogromnej siły rażenia. Pewnie coś w tym jest. Ale z perspektywy nas, którzy ten dzień przeżyliśmy, nieważne, czy na promie na Staten Island, czy patrząc z niedowierzaniem w ekran telewizora, tego dnia nasz dawny świat rozpadł się na kawałki i runął, jak runęły wieże.
Dzień wcześniej pisałam w nocy maila do przyjaciółki. Wydrukowałam go później. Są w nim pytania i wątpliwości młodej kobiety, która myśli, że spotkała tego jedynego. Dzień później te wątpliwości zbladły i straciły na znaczeniu. A kiedy znów do mnie powróciły, były zupełnie innymi wątpliwościami.
Świat zmienił się, nie tylko dlatego, że odprawy na lotnisku zajmują dłużej, że wprowadza się coraz nowsze środki bezpieczeństwa. Kilka dni po zamachach jechałam w Warszawie autobusem i czytałam wywieszone w autobusie ogłoszenie o tym, co robić w przypadku ataku terrorystycznego - dziś to wszystko jest już naturalnym porządkiem rzeczy. Parę dni po zamachu w Glasgow napisałam, że usunięto mi gen współczucia. Nie jestem pewna, czy go odzyskałam.
Artykuł w Guardianie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz