Pffff.
Prawdę mówiąc moja niechęć do wyżej wymienionego święta nie ma nic wspólnego z jego komercjalizacją, bo jakbym była taka akuratna, to musiałabym również Boże Narodzenie znielubić. Nie. W Walentynkach przeszkadzało mi od zawsze to, że w zasadzie nikt poza zakochanymi nie może ich obchodzić - a przynajmniej walentynkowy marketing tego nie promuje. A tymczasem przy okazji Walentynek można przecież przeprowadzić jakiś milion akcji społecznych związanych z miłością. Na przykład: kochacie zwierzątka? Przygarnijcie jedno ze schroniska. Kochacie małe dzieci? Wpłaćcie datek na Save the Children (czy Caritas, WOŚP, czy coś innego).
Nie podoba mi się, że przy okazji Walentynek miłość jest zawłaszczana przez "zakochanych", którzy za rok mogą nawet nie być parą, mogą rozchodzić się w awanturach, rzucając w siebie talerzami. Tak, tak, ja równiez obchodziłam Walentynki w towarzystwie osób, z którymi dziś nic mnie już nie łączy.
Nie podoba mi się również, że na wystawach sklepowych prócz pluszowych serduszek pojawiają się manekiny w czerwonej, koronkowej bieliźnie, tak jakby obowiązkiem każdej zakochanej kobiety było robić strip-tease przed swoim mężczyzną.
Wcale nie poprawiają sytuacji imprezy typu "Walentynki dla samotnych", bo a) wytykają singlom ifakt, że są singlami, b) w domyśle są imprezami typu matrymonialnego. A kto powiedział, że single koniecznie chcą się w Walnetynki parować?
A przecież można inaczej: rok temu Salon zorganizował w okolicach Walentynek (trochę się spóźniliśmy) wieczór literatury miłosnej i erotycznej, poprzedzony konkursem na napisanie erotyku z fetyszem. Spotkaliśmy się w grupie przyjaciół, niektórzy z parą, inni bez i świetnie się bawiliśmy czytając o miłości.
Dla tych, którzy jednak Walentynki kochają (a przy okazji kochają kino) coś od LoveFilm:
1 komentarz:
Można odwiedzić siostrę, mocno ucałować i przytulić ją i jej dzieci i wręczyć im wszystkim po ogromnym czerwonym lizaku w kształcie serca i dostać laurki od maluchów.
Prześlij komentarz