Salon Piszących w Szkocji

wtorek, 31 sierpnia 2004

Bezsennik Niecodzienny 0804

31 sierpnia 2004
Na tapecie

Hue, hue, hue. Gdybyście mi nie napisali w komentarzach, że Onet mnie polecił, to bym tego nie wiedziała. (miałam się ukrywać, a tu mnie Onet poleca, fantastycznie). Wchodzę prosto na swojego bloga, wklejam, coś skrobię i tyle – uroki posiadania modemu, zamiast stałego łącza w godzinach pracy. Musicie mi wybaczyć, że nie skomentuję wszystkich dopisków, ale każdy impuls kosztuje.

(Boże już widzę, jak w mojej byłej pracy dyrektor czyta o pluciu na buty i czuje, że to o nim)

Ogólnie – dziękuję za kolejne słowa wsparcia, bardzo to miłe.

Opinie, że mam FAJNEGO bloga, cenię, acz mniej, bo ja WIEM, że mam FAJNEGO bloga. W końcu jest mój.

TEŚCIOWO – tak myślałam, że to z Twojej działki i liczyłam, że wyjaśnisz, o co chodzi. Nigdy za mało wiedzy. (Na Forum pojawia się tak dużo postów, że ja zbankrutuję, jeśli będę chciała to wszystko czytać!!!)

Osobom, które usiłują storpedować mój optymizm – próżne trudy, ja wiem, jak to jest nie mieć pracy, wiem, jak to jest siedzieć w domu, wiem, jak to jest nudzić się i nie móc sobie znaleźć miejsca. A Wy wiecie, jak to jest stracić pracę z dnia na dzień? Jeśli się wtedy wykrzesze z siebie tyle optymizmu, co ja, to należy się z tego cieszyć i korzystać, a nie załamywać ręce i płakać. Na to jeszcze przyjdzie czas. Poza tym, ruszcie swoimi (...) łepetynami – po co ja piszę takiego posta? Żebyś mi pisali, że do czasu [życie bezrobotnego jest piękne]? Ech.

Ktoś tam pisze, że od 8 miesięcy szuka pracy – kotuś, znam takich, co szukają dłużej. Zapraszam na Forum.

(Dżizas wiszę na tym Onecie i cały czas mi tu włażą.)

(Blogowym akwizytorom mówimy ni!)

Wspierającym zdradzę, że byłam dziś na interesującej rozmowie, która dała mi kolejnego optymistycznego kopa. Jestem wykwalifikowana! (ale miłe uczucie, kiedy szukałam pracy przed dwoma laty byłam tylko absolwentką)

(a tak było pięknie, gdy sądziłam, że nikt mnie nie czyta).

(Z innej beczki) Hurra! Nareszcie słucham, czego chcę. Załączam tłumaczonko (CinnaMoon Woman, moja miła, widzisz, protesty się na coś zdają!)

Mężczyzna o oczach dziecka
Słyszę go, zanim położę się spać
I skupię na minionym dniu
Zdaję sobie sprawę, że tam jest, gdy gaszę światło
I przewracam się na drugi bok
Nikt nie wie o moim mężczyźnie
Myślą, że zniknął za horyzontem
I nagle znajduję siebie
Słuchającą mężczyzny, którego wcześniej nie znałam
Opowiada mi o morzu
Całej jego miłości na wieki
Jest tu znów
Mężczyzna o oczach dziecka
Jest wyrozumiały
I świadom mojej sytuacji
Kiedy późno wstaję
On zawsze czeka
Ale czuję, że się waha
Martwię się o mojego ukochanego
Mówią – to nie będzie trwać wiecznie
Jestem tu znów, dziewczyno
Zastanawiając się, co, u licha, tu robię
Może on mnie nie kocha
Może wymyśliłam sobie swoją miłość

Piotrusiowo-Panowa kołysanka od na dobranoc od Kasi Krzak (to znaczy Kate Bush, ma się rozumieć). (to „u licha” wyjątkowo mi się udało, he he)

(A ja zobaczę mojego Ukochanego w czwartek, hurrra!)

Izzie (21:37)
4




30 sierpnia 2004
Moja nowa siła przewodnia

Dołączyłam więc do czytelników poniedziałkowej Gazety Praca. Fascynujące zajęcie. Rozrywka pierwszej klasy. Ogłoszeń do wyboru, do koloru, zaczynam się poważnie zastanawiać nad przekwalifikowaniem. Niektórym ogłoszeniom wprost nie mogę się oprzeć.

O, na przykład agencja castingowa poszukuje Słowianek o bląd włosach. Sóóóper!

Albo pewien club, który pragnie zatrudnić z feelingiem (to znaczy mam śpiewać bluesa?).

Szukają też specjalisty do szparowania, wpuszczania na kliszę i wkładki (tych, co rozumieją, zapewne wcale to nie śmieszy).

DORÓB TEL! To znaczy, co konkretnie mam dorobić? I komu?

Klub Harenda zatrudni Turków do sprzedaży kebabów. Nie spełniam podstawowego warunku – nie jestem Turkiem!

Kobietę do rożna przyjmę. Dobrze, że nie na rożen!

Młode operatywne na stanowisko z wodami toaletowymi (czytaj: takie, które psikają klientowi w oczy, a potem, oszołomionemu, wcisną każdy towar)

Rencistkę w maglu (znaczy taką... sprasowaną?)

Sędziego piłkarskiego (niestety) z praktyką (bo już się zastanawiałam).

A jedno z moich ulubionych miejsc poszukuje złotej rączki, hmmm, może pomaluje rączkę na złoto i pójdę

A mówią, że pracy nie ma.



Aaaaa! Dostałam koszulkę - jest śliczna, choć śmierdzi, szkoda, że nie mogę w niej iść jutro na rozmowę

Taaaak, dziś bez polotu, ale moja poranna lektura chyba mnie trochę odmóżdżyła

Izzie (22:03)
11




29 sierpnia 2004
Polyanna dorasta

Ulubione lektury z dzieciństwa łażą za człowiekiem całe życie.Pamiętacie Polyannę? Tę, która grała w zadowolenie? Nasza rodzima telewizja nie raz pokazywała różne wersje ekranizacji książki.

Wiecie na pewno, na czym polegała jej gra: na szukaniu pozytywów. Bardzo przydatna gra. Właśnie w nią gram.

Plusy zwolnienia z pracy:

1. Nie będę musiała jutro (i pojutrze itd.) rano wstawać.
2. Nie będę marzła w biurze.
3. Nie będę siedziała w ciemnej klitce z klimą.
4. Nie będę się musiała powstrzymywać, żeby nie napluć dyrektorowi na buty (ba! może go już nigdy w życiu nie zobaczę).
5. Nie będę musiała się ładnie (czyt. biurowo) ubierać.
6. Mam szansę znaleźć nową pracę, która może okazać się lepsza i ciekawsza.
7. Mam czas pisać książkę.
8. Mam czas czytać książki.
9. Mam czas oglądać zaległe filmy.
10. Mam czas sprzątać, prać, gotować.

Mogę tak w nieskończoność. Ha, ha! Życie bezrobotnego też może być piękne

Izzie (21:18)
26



28 sierpnia 2004
Witamy panią na lodzie

Jak bardzo człowiek może czuć się upokorzony? Właśnie się tego uczę.

Poranek, jak gdyby nigdy nic, a potem wręczają Ci PISMO. W pierwszej chwili nie wiesz, co się dzieje, w następnej zdajesz sobie sprawę, że to przeczuwałeś, w kolejnej wierzysz w to, co słyszysz, co opisuje Cię, jako nieudacznika.

Dopiero po wielu momentach, słowach przyjaciół i rodziny, bezsennej nocy spędzonej na biciu się z myślami, dochodzisz do wniosku, że to, co Ci powiedziano nie musi być prawdą, a przynajmniej nie do końca. Ostatecznie żyjesz w świecie dzikiego kapitalizmu, podłej i nieludzkiej walki szczurów i jesteś tylko małym trybikiem, który w każdej chwili można wymienić na inny bez zatrzymywania pracy mechanizmu. Nigdy nie jest zbyt późno, żeby wyleczyć się z naiwności. Nigdy nie jest zbyt późno, żeby zaopatrzyć się w grubszą skórę.

Czytałam z oburzeniem perypetie teściowej, a wczoraj, kiedy wróciłam do domu, niosąc pod pachą pudełko z biurowymi rzeczami, zaopatrzona w serdeczne pożegnania kolegów (okraszone łzą), pomyślałam – nie znacie dnia, ani godziny. Tego się nie oczekuje, póki Cię to nie spotka. Z dnia na dzień zostajesz na lodzie.

Wszystkich, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, mają ochotę się tym podzielić lub mają jeszcze siłę powalczyć, zapraszam na forum.

Na koniec (bardzo ważne!) strrrrrasznie dziękuję W. za to, że JEST.

Izzie (18:28)
10




27 sierpnia 2004
Wena czyli przyrodzenie

Przyznaję się bez bicia – wczoraj przez niemal całe 8 godzin w pracy czytałam blog teściowej. Nie będę tu nic recenzować, to nie konkurs na bloga (ska). Jak ktoś zainteresowany, niech sobie sam idzie do teściowej, bo warto (hue hue chyba w poprzednim zdaniu kłamałam). Tak czy inaczej teściowa odkryła, że słowo wena z łaciny oznacza różne rzeczy. Najciekawszym jest znaczenie anatomiczne.

Nie musiałam się nad tym specjalnie głowić, ale wyszło mi, skąd ostatnio u mnie brak weny w pisaniu mojej książeczki (wczoraj ani słówka!) Otóż wszystko dlatego, że nie posiadam przyrodzenia. Ba! Nie posiadałam i nigdy posiadać nie bedę! (Z przyczyn oczywistych w chwili obecnej nie jestem zainteresowana protezą.)

Sięgając nieco wgłąb tematu: mam wielce zaprzyjaźnioną, a nawet rzec by należało przyrzeczoną osobę, która jest szczęśliwym posiadaczem owego organu, ale:

A. obecnie znajduje się około 183 km stąd
B. nie pożyczy za skarby świata, co najwyżej da potrzymać
C. w celu ewentualnego trzymania zobaczymy się dopiero za dwa tygodnie

Rzec trzeba, że w/w osoba w przypływie dobrego humoru, z pewnej okazji, coby sobie zapewnić wierność mą dozgonną, podarowała mi model w/w organu w komplecie z dwoma bateriami paluszkami. No i przez przypadek ówże model wrzuciłam niecnie za łóżko wspomnianej osoby te 183 km stąd i leży tam sobie (pewnie) do dziś. Więc i modelu pozbawionam.

Jako że urodziłam się bez wątpienia kobietą, zaprzyjaźnione przyrodzenie potrzebne jest mi w celu powszechnie znanym, lubianym i uprawianym. I tak dochodzimy do wiejącego grozą sedna: do dnia (mniej więcej) 15 października (a dlaczego, to sobie można poszukać w notatkach) zaprzyjaźnione (a nawet ukochane) przyrodzenie chachmęcić w tym temacie nie będzie – czy oznacza to brak weny przez najbliższe dwa miesiące?



PS W najbliższym czasie mogę mieć przerwy w blogowaniu i ogólnie bytności w sieci.

Izzie (12:03)



26 sierpnia 2004
Jestem mięsożerna

(Motto:) Urodziłam się mięsożerna i taka umrę, chyba, że coś radykalnie zmieni moje poglądy (np. permanentna choroba wściekłych… no, wszystkiego, co da się zjeść, łącznie z kurami). Bo mięsożerność człowieka to zdecydowanie kwestia światopoglądu, nie ewolucji. (słowa skrzydlate)

Mijałam się na drodze z niemięsożernymi. Jeśli dla kogoś wypatroszony kurczak gotowy na pieczenie wygląda jak niemowlak, to niech go nie je, absolutnie. Ja nie mam takich skojarzeń, dla mnie ten kurczak jest chrupiącymi skrzydełkami, przepysznymi nóżkami i delikatną piersią in spe. Czerwony kawał wołowiny jest przyszłym gulaszem, a nie kawałkiem krowy. I tak dalej. Szanuję bardzo jedzących inaczej niż ja, ale proszę, nie trujcie o morderstwie, strasznych warunkach tuczników et ceatera. Ja jestem lwicą i muszę jeść mięso! (nastąpi meritum)

Wczoraj, po dwóch dniach żywienia się nabiałem i warzywami poczułam nieprzemożną chęć na mięsko. Obracałam sobie w głowie różne przepisy, zastanawiając się, na co mam właściwie ochotę i skończyło się, jak zwykle, szalonym slalomem między sklepowymi półkami i wrzucaniem do koszyka tego, co wydało mi się przydatne. Oczywiście mięsko (szynka wieprzowa, z braku cielęcinki dobra jak wszystko inne), pieczarki, warzywka (papryka, cebula, pomidor, groszek konserwowy). Przysmażyć, udusić w odpowiedniej kolejności (wedle uznania, zależy co według jedzącego powinno się rozwalić, a co nie), zaśmietanić i… lizać paluszki. Najlepsze by było do kopytek (opcja bomby kalorycznej), ale ponieważ kopytek to mi się już nie chciało robić, musiały wystarczyć dowolne kluchy. Mniami. Zostało mi jeszcze na dziś. Może uda mi się zrobić kopytka, albo po prostu kupię gotowe. Albo placki ziemniaczane. I zimne piwko. (jeszcze nie wpadam w alkoholizm)

Czyżbym się zamieniała w ukochanego? Weszła Izzie między wrony…

Na szczęście, w przeciwieństwie do mnie, On od tego tyje. (a ja utyję… potem, na razie noszę 36 w porywach do 38)

(Dodatek A:) kiedy byłam studentką nie stroniłam od: ryżu z jogurtem, jajecznicy na każde danie, marchewki z groszkiem, zupy groszkowej i innych dań wg krzysowych przepisów mojej siostry – np. racuchy ze zsiadłego mleka – niebo w gębie)

PostScriptum (akuratne po poście o jedzeniu mięsa) W ramach likwidacji środków trwałych u nas w pracy mamy na zbyciu fotel ginekologiczny. Kolega zza ściany chciał wziąć do domu i postawić przed telewizorem, ale to się nie uda. Musiałby telewizor powiesić na suficie. Macie jakieś pomysły do czego można wtórnie użyć fotela ginekologicznego?

(Dodatek B) (hurra!) Dostałam powiadomienie, że wysyłają mi koszulkę! Hura! Hura! Czy można chodzić do pracy w koszulce z nazwą ulubionego zespołu na piersi?

Izzie (15:12)
2




25 sierpnia 2004
Szukanie związku między meteoropatią, skokiem o tyczce a potrzebą nowych butów

(Odczapny lead)

Tu Izzie, znana jako chodzący barometr nie posiadający jednak słupa rtęci… Słuchajcie mnie dobrze, bo nie będę dwa razy powtarzać. Ból głowy rozsadza mi dziś czaszkę, a oznacza to ni mniej ni więcej, tylko ZMIANĘ. Jakiego gatunku będzie to zmiana – któż może to wiedzieć? Zmiana na lepsze? Zmiana pracy? Druga zmiana? Wiatr zmian? Najpewniej będzie to najzwyczajniejsza zmiana pogody, pociągająca za sobą wahania ciśnienia. Nie da się ukryć, uderzamy w stronę jesieni, wkrótce liście pospadają, i miejmy nadzieję, że Izzie bedzie już wtedy posiadaczką nowych późnoletnio-jesiennych butów. (Aha, zapomniałam, w leadzie nie powinno być znaków zapytania; trudno, MOJE leady wyłamują się z reguł).

Wygrana z shopoholizmem (śródtytuł nr 1)

Wczoraj po południu, całe szczęście, mój rozsądek zwyciężył z shopoholizmem. Wprawdzie wróciłam do domu z nową, czerwoną bluzeczką z Zary (niech żyją wyprzedaże) oraz kilkoma kosmetykami, ale miałam mnóstwo pokus, którym zdołałam się oprzeć. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że muszę kupić letnio-jesienne buty, a niewykluczone, że i jakieś „biegajki”, bo wczoraj urwał mi się pasek od ukochanych sandałków. Wprawdzie dziś 25, ale to nie znaczy, że mam sobie od razu robić debet. Ostatecznie groszem nie śmierdzę, a jeść trzeba i rachunki płacić też.

Wieczór sportowy (śródtytuł nr 2)

(wstęp) Nauczyłam się w domu, a potem tę tradycję pogłębiłam na studiach, że, choć w sumie nie interesuję się sportem, to nie opuszczam ważnych imprez sportowych. Nie zrozumcie mnie źle – nie ślęczę przed telewizorem z piwem w dłoni oglądając każdy mecz Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Z reguły mnie to nudzi. Ale nie przepuszczę choćby najnudniejszego meczu finałowego. Mus i już. (to był background, część właściwa wstępu nastąpi)

Raz na cztery lata w lecie, i raz na inne cztery lata w zimie, mój telewizor (jeśli tylko jestem w domu) pokazuje Igrzyska Olimpijskie non-stop (choć nie zrywałam się w nocy, żeby oglądać Sydney – ale dla odmiany od bladego świtu słuchałam relacji w radiu). Podczas startu Polaków ściskam kciuki i najprawdziwsze wzruszenie ogarnia mnie, gdy grają Mazurka. Taka odmiana patriotyzmu.

(rozwinięcie) Wczoraj wieczorem wyciągnęłam się (przysypiając) przed telewizorem na skok o tyczce i wkrótce odechciało mi się spać. Ze skokiem o tyczce jest tak, że poza oczywistymi umiejętnościami liczy się psychologia i taktyka. Kto by powiedział, że Ania Rogowska zdobędzie brąz, kiedy po raz drugi strącała 4.55? Kto by powiedział, że Isinbajewa pobije rekord świata, gdy nie zaliczała kolejno 4,70 i 4,75? Stawiałam na Fieofanową o nieładnej, ale kamiennej twarzy, która niewzruszenie pokonywała kolejne wysokości. Oglądanie pojedynku dwóch Rosjanek było fascynujące. I jeszcze na koniec Isinbajewa, mając złoty medal w kieszeni, podniosła poprzeczkę do 4,91 i pobiła swój własny rekord świata. Emocje większe i prawdziwsze niż przy najlepszym thrillerze.

(zakończenie) Oby tak dalej. (wstęp za długi, rozwinięcie za krótkie, zakończenie nie spełnia wymogów, siadaj, pała) (a to Ci w tamto, oducz się wreszcie manier nabytych podczas pracy w szkole) (rules were made for breaking)

(Odczapna konkluzja, czyli czubek odwróconego trójkąta)

Przyniosłam sobie do pracy na nośniku zwanym płytą CD 10 godzin z czapą muzy i właśnie słucham Radiohead, że „I wish I was special so f***ing special”. Wyżej wspomniane tyczkarki chyba nie mają tego problemu. Ja też nie, nie dzisiaj. Za bardzo boli mnie głowa, żeby zastanawiać się nad samooceną. (moje najulubieńsze posunięcie, czyli klamrowate zamknięcie, na dodatek cytat, no i jakaś konkluzja, jakby nie patrzeć, JEST) (nothing I want is out of my reach, nucę z Kennym Logginsem) (dawno nie oglądałam Footloose’u) (koniec i bĄba, kto czytał ten trąba) KROPKA

Izzie (14:29)
7




24 sierpnia 2004
Notatka chaotyczna

No dobra, straciłam notatki i za Chiny ludowe nie mogę ich pozostałości poprzestawiać na właściwe miejsca, ale przynajmniej jestem niebieska i zadowolona z wyglądu bloga.

Wczoraj padłam jak kawka po dotarciu do domu i nie przetłumaczyłam ani pół słowa z artykułu, który obiecałam charytatywnie przetłumaczyć i puścić w sieć. Azteczko, jak Ty to robisz? Siadasz i się zmuszasz?

Za to dziś w pracy z nudów napisałam pół strony książki, szkoda tylko, że nie jest to ciąg dalszy, a jakiś wyjątek, który trzeba będzie potem dopasować. Ważne, że piszę, potem się będę martwić.

Pod domem rozkopali mi ulicę (poszerzają) i żeby dojść do przystanku muszę brnąć przez plac budowy; ciekawe, czy jak wyleją masę bitumiczną, to też będzie się dało przejść. Bo inaczej chyba będę się musiała nauczyć fruwać. Nie chcę mieszkać koło dwupasmówki, ani koło autostrady!!!

A tak w ogóle z niedzieli na poniedziałek miałam sen z gatunku wyjątkowo głupich. Śniło mi się, że z nieba leciała gorzałka, a ludzie wychodzili na ten „deszcz” jeść truskawki. Ja, niedzisiejsza, stałam w bramie i czekałam, aż przestanie padać.

A na koniec wierszyk, z dedykacją dla Azteczki (fragmentów książki się nie da zamieścić, póki co nic się nie nadaje, ale ten wierszyk to też moja – bardzo stara – twórczość) i CinnaMoon Woman (w żadnym obcym języku). Dzięki za miłe komenty.



*

powoli odwijasz ze mnie noc
pod spodem jest niewidzialna skorupa
nie pozwolę jej rozbić

być może powinnam cię ostrzec
uważaj
łatwo roztrzaskać się o mój brzeg

uparcie milczę
szepczesz
jestem głucha i niema

powoli odwijasz ze mnie noc
pewnie myślisz że to już cała ja
jest więcej

być może powinnam ci powiedzieć
ściga mnie niepewność
nie umiem jej zabić

ale tylko uparcie
nie przestawaj
milczę


zawijam sie w poranek
wychodzisz
zostań milczę

Izzie (15:09)
3




23 sierpnia 2004
Pogrom bloga

Nastąpił pogrom bloga. Jak to się stało – któż to wie? A chciałam tylko Diunowy piasek zamienić na niebo. Może jestem niewyspana, ale śmiem twierdzić, że to mój komputer, do spółki z blogonetowym serwisem pomieszał mi szyki.

Nic to, zacznę wszystko od nowa. Nie zniknę, droga CinnaMoon Woman!!! Ja jestem strrraszliwy uparciuch!

W starych notkach macie tylko krótkie zajawki, co też tam było. Pomieszały się maksymalnie, jak mi się uda je ustawić chronologicznie, to to zrobię. OnetBlog szaleje.,

Dziewczyny, które zaglądały wcześniej, swoje wiedzą. A kto nie wie, to się zaraz dowie.

Po pierwsze – krioterapia szyjki macicy nie boli. Ani, ani. Cała nieprzyjemność sytuacji polega na leżeniu na samolocie z wziernikiem w wiadomym miejscu przez circa około 10 minut. A potem się wstaje i idzie na piwo – jak to pozwoliła sobie zrobić Izzie. Ale przez następne dni już grzecznie leżałam w łóżeczku. Mogłam chodzić, ale wolałam odpocząć. Ukochany nosił mi smakołyki do łóżka i oglądaliśmy setki filmów, z czego większość nie nadawała się do użytku, a przy Sweet November ryczałam jak bóbr. Wstrętny film, wstrętny!!! To było jasne, że się poryczę, prawie od początku.

Ach, zapomniałabym, czekają mnie dwa miesiące celibatu. W październiku będę już szaleć, ale póki co nawet o tym nie myślę (kto – ja? Mała Nimfomanka?)

Po drugie – kiedy moi rodzice wreszcie dorosną? Sama sobie ich nie zazdroszczę. Wyprowadziłam się z domu, chwała Bogu, siedem lat temu, a jak przyjeżdżam, to czuje się, jakbym wciąż miała 19 lat. Zresztą, jak miałam 19, traktowali mnie, jakbym miała 15. Wrr, wrr, wrr.

Po trzecie – już tęsknię za Ukochanym. Wsadził mnie rano w pociąg i zobaczę go dopiero za trzy tygodnie. Jak ja to wytrzymam? Pozostaje mi wziąść się do roboty i pisać, pisać, pisać moją książeczkę (jak mówi Jot), bo mam talent (jak mówi M.), bo Ukochany chce wiedzieć, co będzie dalej, a P. twierdzi, że jest bardzo, bardzo fajna. A gdzie jest P.? Nie wiem, i najwyższy czas do nich zadzwonić. I się spotkać, co, jak znam życie, skończy się jakimś alkoholowym wieczorem. A propos telefonów – to trzeba też zadzwonić do Państwa K. I kolejny wieczór na tapecie.

Ukochany nie chce iść na Spidermana, ale dostałam pozwolenie na samotny wypad. Pójdę sobie w sobotę, może na jakiś nocny seans, jak za dawnych lat? Z „Władcy Pierścieni I” wyszłam o 2 w nocy…

Tym razem zapisuję swoją notatkę na dysku komputera. Już nie zniknie.



Przy okazji - CinnaMoon Woman, dziekuję strasznie za wsparcie dla znikającego bloga

Na deser Sylvia, odtworzona.

Mad Girl's Love Song

"I shut my eyes and all the world drops dead;
I lift my lids and all is born again.
(I think I made you up inside my head.)
The stars go waltzing out in blue and red,
And arbitrary blackness gallops in:
I shut my eyes and all the world drops dead.
I dreamed that you bewitched me into bed
And sung me moon-struck, kissed me quite insane.
(I think I made you up inside my head.)
God topples from the sky, hell's fires fade:
Exit seraphim and Satan's men:
I shut my eyes and all the world drops dead.
I fancied you'd return the way you said,
But I grow old and I forget your name.
(I think I made you up inside my head.)
I should have loved a thunderbird instead;
At least when spring comes they roar back again.
I shut my eyes and all the world drops dead.
(I think I made you up inside my head.)"

I think I took it...

izzie (16:30)
3


Zamieszanie z chronologią

Podczas zmiany wystroju szlag trafił moje notki, a w czasie prób odzyskania ich, pomieszały się totalnie, ostała się jedna oryginalna (o tym, że mi pozarło ileś tam wersji i więcej nie chce mi się pisać), zostały też oryginalne tytuły. Postanowiłam dać sobie luz (czyli take it... izzie) i zacząć od nowa. Pogrom bloga to pierwsza nowa notka. To, co było w ośmiu "zjedzonych" przepadło w cyberprzestrzeni, ale tuła się gdzieś w głowie i przy okazji zostanie przypomniane.

Izzie (15:00)



19 sierpnia 2004
Mam talent!

To pewnie była notatka o książce i o tym, że M. mnie pochwaliła. Oraz o róznych tęsknotach tęskniącej za rodzinnym gniazdkiem i małą stabilizacją Izzie.
Izzie (16:02)
4




18 sierpnia 2004
Wrrr!!!

Pożerało mi notkę za notką, próbowałam trzy razy, koniec końców moja notka i tak zniknęła w cyberprzestrzeni.
Izzie (16:20)
2



17 sierpnia 2004
Co za dzień

Co za dzień, nie zdążyłam napisać notki, właśnie mi zjadło zastępczą, którą zamierzałam wkleić. I w związku z tym nie będzie nic. Dobranoc.

Izzie (17:06)


16 sierpnia 2004
Pourlopowe postanowienia

Wróciłam z urlopu, postanowiłam zmienić pracę i nie dać się alarmom kacperkowym (czyt. poczwórnie zabezpieczona, tylko i wyłącznie safe sex - głupia, tak jakbym do tej pory szła na żywioł).

Izzie (14:13)

Brak komentarzy: