Salon Piszących w Szkocji

sobota, 31 grudnia 2005

Bezsennik Niecodzienny 1205

31 grudnia 2005
Zanim korek wyskoczy z butelki

Podsumować, podsumować... Ten rok był tak chaotyczny, a kończy sie tak niespodziewanie, że nie da się go ot, tak podsumować. Życie stanęło na głowie najprawdopodobniej juz wtedy, gdy postanowiłam spróbować i wyruszyłam na Wyspy. Wtedy jeszcze myślałam, że wyjazd da się wpasować w moje życiowe plany, jak fragment układanki w puzzle z 1000 części. Okazało się chyba, że nie doceniłam figlarności losu, który podsunął mi niepasujący element. A ja przekornie zamiast znaleźć inny, postanowiłam zmienić całą układankę. Kto wie, co z tego wyjdzie. Jakoś to będzie, powiedział mi ktoś, kto jeszcze do niedawna był Ktosiem. Nie można się bać, czegoś, czego jeszcze nie znasz, powiedział Ktoś inny, kto nigdy nie miał nim zostać. Boję się, ale przecież odwaga nie polega na tym, żeby nie odczuwać strachu. Nie boi się tylko głupiec. Odważny mędrzec umie swój strach pokonać. Czuję się, jakby zwrócono mi zabrane wcześniej lejce mojego życia, a ja mam tysiąc pomysłów, co z nimi zrobić. Mam też mnóstwo nowych marzeń.

Ten rok kończy się dla mnie smutkiem. Ale chcę, żeby następny zaczął się radością. I nadzieją.

Czego i Wam życzę

Izzie (16:00)
6




29 grudnia 2005
Przemijanie

Cyril przychodził do biura codziennie. Mówił mi hello i how are you today? Mówił: Jadę dziś z Lisą na zakupy albo jadę dziś na lunch do klubu. Czasem siadał na krześle i poruszony mówił, że Stanley i Betty znów go zdenerwowali, albo, że ma dość tych opiekunów z Polski. Mówiłam wtedy: mnie też masz dość, Cyril? Wiesz, ja też jestem Polką. Nie, odpowiadał, ty jesteś w porządku, give me a hug, naprawdę cię lubię. Pomagał mi sprzątać biuro, wynosił brudne filiżanki do kuchni. Chciałem ci pomóc, bo jesteś zawsze taka zajęta, tłumaczył. Kiedyś przyszedł zdenerwowany, bo skończyły mu się pieniądze i nie miał za co kupić papierosów. Miał prawie łzy w oczach. Poklepałam go po ramieniu - nic się nie martw, Cyril, zaraz pożyczymy pieniądze z kasy i któraś z pielęgniarek skoczy do newsagent's po papierosy dla ciebie - powiedziałam - a jutro ktoś z opiekunów pojedzie z Tobą do banku po pieniądze i wtedy nam odasz. Po jakimś czasie wrócił, żeby mi podziekować. Mąż Marshy pojechał specjalnie samochodem po papierosy dla niego.

Tuż przed Świętami przyniósł mi kartkę z życzeniami. Napisał moje imię fonetycznie. Kartka jest słodka.

To, co dolegało Cyrilowi (prócz starości) nazywają w Anglii learning disabilities. W jego przypadku objawiało się to cykliczną złością na cały świat, czasem natręctwem oraz pewnymi kłopotami z czytaniem i pisaniem. Z Cyrilem było jak z dzieckiem. Czasem trzeba było mu tłumaczyć, dlaczego nie wolno nazwać Betty głupia krową, a Stanleya wrednym dziadygą. Nie zawsze chciał zrozumieć, dlaczego nie może wejść do biura, kiedy mamy spotkanie. Obrażał się wtedy i siedział przed biurem przeklinając głośno. Następnego dnia przepraszał nas za to, że się nieodpowiednio zachował.

Umarł trzy dni przed Świętami. Nagle. Nie był sam.

W naszym domu śmierć jest na porządku dziennym. Ale nigdy wcześniej nie było mi tak smutno, gdy ktoś odszedł. Nie wyobrażam sobie, jak będę zaczynać dzień bez jego good morning i kończyć tydzień pracy bez have a nice weekend.

Wszystko płynie i wszystko przemija. Życie... Dozgonna miłość też. Któregoś dnia człowiek budzi się rano i stwierdza, że już nie czuje tego, co czuł i nie wie nawet, kiedy to sie skończyło.

Izzie (13:35)
67


24 grudnia 2005
Na chwile przed wieczerza

Bardzo bym chciala pisac te notatke tuz przed pierwsza gwiazdka, kiedy stol juz nakryty, prezenty pod choinka, kiedy na patelni skwierczy karp. Nie bedzie mnie wtedy przed komputerem, bede sie rozkoszowac kazda chwila spedzona w domu. Jednak dzieki blogowemu szacharajstwu Ci z Was, ktorzy beda miec szanse poblakac sie po blogach tuz przed Wigilia, przeczytaja te slowa.

W tym roku okres przedswiateczny przyszlo mi spedzic daleko od domu – w otoczeniu czerwononosych Rudolfow, chorow Armii Zbawienia, swiatecznych crackerow, puddingow, indykow, skarpet na kominkach i masakrycznie brzydkich dekoracji na domach. Dostalam cale tony poprawnych politycznie kartek swiatecznych (balwan, Mikolaj, choinka sa dopuszczalne – dzieciatko w zlobie juz nie), wyjatkowo niegrzeczny prezent od mojej szefowej (maly rebus: after dinner willies to taka odmiana czekoladek after eight), slodki od jednego z dyrektorow, potrzebny od wspollokatorki, ulubiony alkoholowy od kumpla (w ramach wspolnej przedwigilii).

Bylo inaczej, egzotycznie, ale nie tak, jak powinno. Maciupkie wynajete mieszkanie posprzatalysmy z Trzaska w dwa wieczory, clue przedswiatecznych porzadkow stanowilo pakowanie. Angielskich okien nie da sie umyc z zewnatrz, a jakos nie chcialam sie wywieszac przez okno z drugiego pietra. Poza tym bylo cieplo, mokro i wlasciwie bezsnieznie. Zakupy byly koszmarem (ale dzikie tlumy w centrach handlowych przerabialam juz w kraju). Odliczalam dni i zal tylko, ze przyjaciele, ktorych spotkalam w Anglii, nie moga zjesc z mna wigilijnej wieczerzy – szczegolnie ci, ktorym przyjdzie spedzic swieta samotnie. Beda niewidzialnymi goscmi przy moim wigilijnym stole i z pewnoscia nieraz cieplo o nich pomysle. Kropla gorzkiego ale za wspolnie spedzony czas!

Blogowym przyjaciolom zycze, aby w Swieta nie byli sami – my, blogowa wioska wiemy, ze zyczliwych ludzi zawsze jest wokol pelno, wystarczy sie rozejrzec. Zdrowia i szczescia – mam nadzieje zobaczyc sie z Wami jeszcze przed Nowym Rokiem.

Izzie (16:00)



21 grudnia 2005
Give me a little respect

Tysiace razy odkad przyjechalam do Anglii myslalam sobie – tu jest dziwnie, inaczej, nie moge zrozumiec. Firma, w ktorej pracuje jest inna, specyficzna, moze dlatego, ze jej szefostwo pochodzi z Azji. Tutaj wazniejszy od wynikow pracy jest sposob w jaki pracujesz, wazny jest czas, ktory na konkretne zadania poswiecasz. Od efektywnosci wazniejszy jest szacunek – moge byc najefektywniejsza na swiecie, coz z tego jesli do wspolpracownika odnosze sie bez szacunku, szczegolnie jesli wspolpracownik jest czlonkiem zarzadu, a ja szara myszka od wszystkiego (tu sie to tak ladnie nazywa Go for, ktore po suffolsku wymawiaja mniej wiecej jak Gofer).

Wczoraj po kolejnej awanturze na temat bycia disrespectful zaczelam sie powaznie zastanawiac, czy moze po prostu slowo respect ma jakies szersze albo co gorsza inne znaczenie niz polski szacunek.

Podaje za internetowym slownikiem:

respect (for) [rIs`pekt] mieć szacunek (dla), obdarzać szacunkiem, szanować, respektować, dotyczyć; respekt, szacunek, poważanie, poszanowanie, uszanowanie, wzgląd.

A oto Slowniki Jezyka Polskiego:

szacunek słać wyrazy szacunku, odnosić się do kogoś z szacunkiem

szacunek (niem. Schätzung) 1. wycena pieniężna czegoś; oszacowanie, otaksowanie. 2. poważanie, uznanie.

szacunek rz. mnż IIa, D. ~nku, blm 1. ‘uznanie wartości czegoś lub kogoś, poszanowanie, poważanie‘ 2. ‘ustalenie wartości materialnej czegoś; oszacowanie, wycena’.

Na pierwszy rzut oka na jedno wychodzi. Ale jak ja moge szanowac kogos, dla kogo nie mam ani krzty uznania, powazania, kto, krotko mowiac, na moj szacunek nie zasluzyl, a rosci sobie do niego prawo, bo jest na tzw. stanowisku. Jak mam szanowac kogos, kto nie szanuje mnie, ani mojej pracy. Kto obraza mnie, uzywajac niewybrednych slow, a potem donosi na mnie (jeszcze wyzszemu stanowisku), poniewaz mowie po polsku (skrajne zdenerwowanie).

Praca w miedzynarodowej firmie to bezustanna walka. Walka z jezykami (jedyny obowiazujacy to angielski, rzecz jasna, absolutny zakaz uzywania innych). Walka z nawykami kulturowymi (tu nie liczy sie, ze jestem kobieta, tutaj szacunek nalezy sie przelozonemu). Walka z uczuciami (w pracy jest praca, nie emocje; caly budynek boryka sie z epidemia wirusa zoladkowego – pracownikowi nie wolno sie tym stresowac). Najgorsze jest to, ze dewiza firmy to: jestesmy jedna wielka rodzina; dyrektor zarzadzajacy powtarza nam, jak bardzo mu na nas zalezy, ze traktuje nas jak wlasna rodzine, martwi sie o nas i dba. Jednak jesli okazemy slad niezadowolenia, mowi nam, ze nie chce w swojej wypieszczonej firmie nieszczesliwych ludzi. Pytaja sie nas, czy potrzebujemy pieniedzy (chetnie pozycza), ale wciaz nie zaslugujemy na podwyzke. Pytaja jak sie mamy, ale nie czekaja na odpowiedz. Pytaja, jak sie maja nasze rodziny, ale tak naprawde ich to nie interesuje.

Nauczylam sie stulac po sobie uszy i robic dobra mine do zlej gry. Przyznawac sie do bledow i za to przepraszac (szczescie w nieszczesciu, w wirze calej awantury zostalam za to doceniona). Nauczylam sie ich pokretnej dyplomacji.

Jeszcze nie wiem, czy tu wytrzymam. Do swiatecznego urlopu ledwie dwa dni. Usiluje wyrzucic z siebie zle emocje. Nie chowac do nikogo urazy. Zostawic po sobie choc odrobine ducha Swiat Bozego Narodzenia.

Poza tym nie moge sobie odmowic tego cudownego uczucia, ze jestem ponad to i jestem wspanialomyslna. I tak czy inaczej wygrywam.

Izzie (17:11)
14




19 grudnia 2005
Meal or murder?

Trzaska: Wiesz, ogladalam taki program rano, jak zabijali indyki w fabryce. Taka tasma, wiesz, i chlas i temu indykowi tak glowa zwisala potem, a potem mu ucinalo. Straszne, wiesz, i ja to juz nigdy nie zjem indyka.
Izzie: Zjesz, mamy caly zamrazalnik indykow od Buhaja.
Trzaska: Nie zjem, nie ma mowy.
Izzie: Nie martw sie, tak podrobie, ze nie bedziesz wiedziala, ktore to indyk.
Trzaska: Ja nie wiem, jak Buhaj to moze robic, ja bym nigdy nie zabila indyka.
Izzie: A komara bys zabila?
Trzaska: Zabilabym.
Izzie: Widzisz, indyk to po prostu taki duzy komar.

Izzie (12:59)
12




16 grudnia 2005
Blog Roku

Biore udzial w konkursie Blog Roku 2005. Nie wiem wlasciwie po co, bo szanse na Rhodos mam marne. Mam nadzieje, ze wygra Tanya i pojedzie sobie na urlop ze swoim Sloneczkiem

Bardzo bym chciala wiedziec, kto oprocz osoby, ktora sie do tego przyznala, mnie zglosil.

Osobiscie uwazam, ze w tym roku sie zaniedbalam, blog w zeszlym roku, choc prowadzony ze srednia regularnoscia, byl znacznie zabawniejszy. Chyba zycie w Polsce bylo szybsze i bardziej ekscytujace, a teraz ogarnela mnie angielska flegma.

Bede sie musiala troche zmobilizowac i skrobac raz w tygodniu, zeby spelniac warunki (a warunki to ja podobno mam, jak ostatnio uslyszalam).

Uwazam rowniez, ze trzy osoby z moich linkow, ktore zglosilam, powinny sie jak najszybciej potwierdzic. Nie macie ochoty skoczyc na Rhodos?

W sumie ja bym tam notebookiem nie pogardzila, akurat by mi sie teraz przydal.

A tymczasem wpadam w wir przedswiatecznych – czyli dla mnie przedwyjazdowych przygotowan, daje sie poniesc tzw. christmas spiritowi i obiecuje trzymac Was w dotyku, czytelnicy moi.

Izzie (18:14)

Brak komentarzy: