24 lutego 2006
Words… they cut like a knife
Jak to jest, ze czasem wystarczy dwa rzucone w powietrze slowa, zeby komus zawalil sie swiat? Czasem wystarczy nieprzemyslana opinia, zeby zburzyc spokoj ducha i cos popsuc.
Ze mnie jest straszna gadula i zawsze gryze sie w jezyk, zeby nie powiedziec za duzo. Nie zawsze sie udaje i potem trzeba wszystko odkrecac. Nie kazdy jednak rani slowem bezmyslnie, niektorzy robia to z premedytacja i wyrachowaniem. Tylko po co?
Ktos mi dzis powiedzial cos wyjatkowo przykrego i wciaz nie moge wyjsc z podziwu. Moj spokoj ducha zostal zaburzony, dopadly mnie schizy, ale tak naprawde najbardziej nurtuje mnie pytanie – po co ktos mi to mowil? Niezaleznie od tego, czy to prawda, czy nie (a Bog tylko raczy wiedziec w takiej kwestii) – czy naprawde jest sens mowienia tego, co czlowiekowi akurat przyszlo do glowy? Czy to cos zmieni? Poprawi humor (jak sie zepsuje czyjsc)?
Z drugiej strony, jak to jest, ze czasem wierzymy w slowa, slowa, slowa (ktore nie znacza kompletnie nic), a nie wierzymy w cos, o czym usiluje sie nas przekonac (bo nam wygodniej), co jest najprawdziwsze.
Moze sama wiklam sie w jezyk bardziej niz powinnam, bo zajmowalam sie nim dokladniej? Moze powinnam zdac sie na instynkt, rozum, serce, cokolwiek, a nie na ucho i zakonczenia nerwowe gdzies tam w mozgu, ktore sprawiaja, ze rozumiem tak, a nie inaczej (w jezyku ojczystym czy nauczonym).
Staram sie. Zmuszam sie.
Nie bardzo wychodzi.
Izzie (18:51)
16
20 lutego 2006
To coz, ze ze Szwecji
Buhaj znalazl mieszkanie w Edynburgu, ktore bedziemy dzielic z dwojka mlodych Szwedow i barmanem z Afryki Poludniowej (przynajmniej dopoki ja sobie nie znajde stalej pracy). W sobote wieczorem leze na lozku i rozmawiam z nim przez telefon. Trzaska lezy na swoim i drzemie (bo wybawila sie w piatek i odpoczywa).
Izzie: Co robisz?
Buhaj: Ogladam telewizje z moimi nowymi, szwedzkimi przyjaciolmi.
Izzie: Powiedzialabym im cos, ale nie umiem po szwedzku.
Trzaska (znad poduszki): A ja umiem! ABBA.
PS A tak a propos jestem teraz na zintesyfikowanym GGadowym kursie szwedzkiego i umiem powiedziec czesc (chyba, ze ktos mnie wkreca )
Izzie (17:34)
8
15 lutego 2006
Walerianki
Walentynki za pasem, Brytoni dostaja dzis wyciagi bankowe, na ktorych jak byk pisze, ile kasy wczoraj wydali.
Kumpel z pracy zapytal mnie, jak mi minely Walentynki.
– Cudownie – odrzeklam - Przyszlam do domu, zjadlam obiad, wzielam prysznic i poszlam spac (nie kazdy musi wiedziec, ze moj BF jest away, far away i dzwonil wczoraj tylko trzy razy, mowiac: witaj, Walentyno!).
- Wyobraz sobie, nikt mi nie przyslal kwiatow – dodalam zartem. Okazalo sie, ze to nie jest wcale smieszne.
- Ja wyslalem bukiet za 30 funtow. Oprocz tego kupilem bransoletke z diamentami. Mielismy tez jechac do Londynu, ale nie dali mi urlopu – wyjasnil kumpel.
Z lekka zdebialam. Delikatnie wyjasnilam, ze my w Polsce Walentynki obchodzimy, ale ja bym juz wolala te diamenty na Gwiazdke albo urodziny (nie chcialam wyjsc na zasciankowa).
Prawde powiedziawszy kazalabym diamenty oddac do jubilera w try miga i wiecej sobie jaj nie robic.
Na Wyspach w Walentynki ludzie zostawiaja w sklepach i restauracjach kase, ktora nam sie w pale nie miesci. Przy tym poczucie, ze trabienie w mediach o Walentynkach obliguje li tylko do zakupu ukochanej serca z pluszu, to po prostu male miki.
Sprawdzenie stanu konta po wczorajszych szalenstwach niejednego Brytona przyprawi o przyspieszone bicie serca. Walerianki?
Izzie (17:13)
12
09 lutego 2006
Auld lang syne
Zmiana jest zawsze dobra - powiedzial mi ktos ostatnio. Przeciez nie moze byc gorzej! Jeszcze poltora miesiaca i wsiakne w Miasto. Pooddycham wreszcie pelna piersia, sprobuje haggis i whisky, naucze sie mowic aye zamiast yes, przyzwyczaje sie do gardlowego angielskiego i kupie spodniczki w krate calej rodzinie. W czerwcu kupie program festiwalu teatralnego i zaplanuje, na jakie imprezy pojsc. Sprawdze, czy na uniwersytecie sa jakies ciekawe kursy.
Przez poltora miesiaca bede trzymac kciuki za Buhaja, ktory bedzie przecieral sciezki.
Uda nam sie - musi!
Izzie (16:27)
25
03 lutego 2006
Ku przestrodze
Znow po linii najmniejszego oporu, ale nie moglam sie powstrzymac.
40 ptaków padłych ofiarami własnego... pijaństwa.
Eksperci, którzy zbadali 40 padłych ptaków krukowatych, znalezionych w Wiedniu, poinformowali w czwartek, że nie były one chore na ptasią grypę, jak początkowo przypuszczano, lecz stały się ofiarą... własnego pijaństwa. Ptaki pozabijały się roztrzaskując o szyby, ponieważ były zamroczone po zjedzeniu sfermentowanych jagód. Wątroby tych ptaków wykazywały silne zmiany chorobowe - "wyglądały jak u chronicznych alkoholików" - powiedziała w austriackiej telewizji rzeczniczka wiedeńskich władz weterynaryjnych. Wszystkie badane ptaki miały połamane szyjne kręgi, ponieważ w zamroczeniu po sfermentowanych jagodach wlatywały na szyby. (PAP)
Tak, tak. Od jagod sie zaczyna. Potem jest cienkie piwo, wino musujace i drinki z Red Bullem, ktory dodaje skrzydel. A potem jakas wredna, niewidoczna szyba.
Obiecuje solennie - dzis w pubie pija tylko Cole!
Izzie (16:26)
20
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz