Salon Piszących w Szkocji

czwartek, 31 sierpnia 2006

Bezsennik Niecodzienny 0806

23 sierpnia 2006
Emigranci

(czyli cwiercprawdy, polprawdy i cale prawdy o emigracji - po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni)

Przeczytalam artykul pt Angielscy Sybiracy z Tygodnika Powszechnego i zdenerwowalam sie bardzo. Zdenerwowalam sie przede wszystkim tym, ze to absolutnie nie oddaje obrazu polskiej emigracji na Wyspy Brytyjskie po 2004. Owszem tacy ludzie sa, owszem Polacy pracuja ciezko i pracuja na zmiany (czesto nocne). Owszem mnostwo ludzi z dyplomem pracuje ponizej swoich kwalifikacji. Pracuja za najnizsza stawke. Sa w pracy wykorzystywani, sprawdzani, testowani, karani.

Ale NIE WSZYSCY i nawet NIE WIEKSZOSC.

Takich zawzietych sybirakow jest jakas grupa, ale na pewno nie reprezentatywna.
Zaczyna sie roznie, czesto od kelnerowania, zmywaka, tak (ladnie) zwanego housekeeping. Zalezy od stopnia desperacji i znajomosci jezyka. Duzo zalezy od szczescia. Moze akurat ja sie obracam w takich kregach, ale spotkalam tu mnostwo ludzi, ktorzy dazyli do zmiany pracy na lepsza jak tylko zdobyli angielskie referencje i poduczyli sie jezyka. Nie kazdy ma klapki na oczach i mysli tylko o odlozeniu kasy na mieszkanie. Jaki sens wrocic, kupic mieszkanie w Polsce i nie miec pracy? Wiekszosc tych, ktorzy chca pewnego dnia wrocic wie, ze trzeba zainwestowac w SIEBIE, zeby w kraju blysnac umiejetnosciami, znajomoscia jezyka i znalezc lepsza prace niz sie mialo przed wyjazdem. Jest tez cala masa ludzi, ktorzy chca tu zostac. Biora kredyty, kupuja mieszkania, otwieraja wlasne firmy. Maja w domu komputer z dostepem do Internetu, kablowke i DVD, wyjezdzaja na dlugie weekendy i zwiedzaja Wyspy. Robia zakupy w centrach handlowych, nie tylko wtedy, kiedy wielki napis w szybie wystawowej glosi: Sale 70% or more.

Polscy emigranci sa grupa tak zlozona i skomplikowana, ze nie da ich sie wrzucic do jednego kotla. Czesc zamyka sie w polskich gettach, z polskimi sklepami, knajpkami, w polskich mieszkaniach (10 osob w 2 sypialniach, plus dwie w living-roomie – w koncu to tez pokoj), czesc nie chce zarabiac wiecej niz 5,05 (bo im zabiora Tax Credit i Child Benefit).

Czesc wyprowadza sie pomiedzy tubylcow, wynajmuje mieszkania (single) na spolke z Francuzami, Australijczykami, Poludniowoafrykanczykami, przyjazni sie z kolegami z pracy KAZDEJ narodowosci, oglada BBC (a nie Cyfre), czyta Guardiana, a nie tylko Polish Express. Zapisuje sie na rozne kursy, poczawszy od jezykowego.



Poniewaz zalozylam z gory, ze to nie jest ostatni (powazny) post o emigracji – wystarczy. Wrocmy do artykulu. Nie chodzi o to, ze sie nie zgadzam lub, ze mi sie artykul nie podoba. Ukazuje zjawisko. Ostrzega, ze Wyspy, to nie kraina mlekiem i miodem plynaca, jak opowiada brat szwagra wuja Stefana. I ty, potencjalny emigrancie mozesz trafic do miejsca, w ktorym nie bedziesz spal przez 300 nocy. Ale nie musisz. Nie musisz.

Izzie (15:28)
24




21 sierpnia 2006
My name isz Bond, Jamesz Bond

Ale porazka! Nie wiem, na jakiej odleglej planecie bylam myslami w zeszlym tygodniu! Wchodzilam kilka razy na strone Edinburgh Film Festiwal, bo chcialam sie wybrac na Palimpsest i jakims dziwnym cudem przeoczylam info o gali w sobotni wieczor. No, dobra, nikt mi nie bronil spedzic pol dnia w Muzeum Starych Autobusow pod Dunfermline, ale potem bylo pobiec na Princes Street i znalezc dobra miejscowke pod National Gallery. Tymczasem pojechalismy z Buhajem do znajomych na francuskiego Cidera, ktory byl ohydny i jeszcze jednych znajomych sciagnelismy. I siedzielismy w szostke, baranki, ogladajac na DVD koncert Dire Straits… A tymczasem boski Sean i inne gwiazdy uswietnily urodzinowa gale festiwalu (festiwal ma 60 lat) i media trabily o tym od czerwca. Wrrr. No to sobie posiedzialam i jeszcze zapchalam roznosmakowymi fudge’ami oraz serem plesniowym, chociaz mialam sie powstrzymywac. No, jak ja moglam tam nie pojsc i nie zobaczyc najlepszego Bonda!



Izzie (13:28)
16




17 sierpnia 2006
I am a muffin

Z niewiadomych powodow w jakims momencie nagle i niespodziewanie zaczelam sie wczoraj czuc jak muffin. Wiecie, takie ciasteczko, ktore sie piecze w papierowej foremce i mu sie wylewaja brzegi. Potem niechcacy spojrzalam w lustro w sypialni, jak sie przed pojsciem spac przebieralam w pizamke i z przerazeniem zauwazylam, ze mam wokol talii walek. Juz nie tylko na brzuchu, ale DOOKOLA.

Zalamalam sie (co nie przeszkodzilo mi namacerowac indyka przed wyjsciem) i postanowilam, ze musze sie zaczac powstrzymywac. Nie odchudzac, tylko powstrzymywac od opychania. Tym bardziej, ze podpuszczony Buhaj, przyrosniety do komputera powiedzial: TAK! Jestes gruba i jeszcze sie caly czas obzerasz! (wyjatkowa swinia niemyta z niego). Dzis rano, jak do niego zadzwonilam z pracy i (mimochodem) oznajmilam, ze jestem gruba (chcialam sie upewnic), stwierdzil tylko: Przeciez juz to wczoraj ustalilismy! (Fakt, dodal jeszcze: Ale taka mi sie podobasz.)

Najgorsze, ze on ma racje. Moze niekoniecznie od razu z tym, ze jestem gruba, ale z tym, ze sie caly czas obzeram.

Wymyslilam sobie wiec, ze poszukam przepisow na salatki, ktore bede sobie robic do pracy w celu unikniecia schodzenia do bufetu po chipsy lub batona (bo nic innego tam nie ma). Tak trafilam na strone dieta.pl

Wsiaklam totalnie i swietnie sie bawie. Oczywiscie od czytania planow diet zrobilam sie glodna, ale zgodnie z zaleceniami nie jem, tylko duzo pije. Policzylam sobie ile kalorii dzis pochlonelam, a ile spalilam i wyszlo mi, ze spalilam nawet 2 kalorie wiecej niz zjadlam. (Co nie zmienia faktu, ze wciaz sie czuje jak muffin). Sprawdzilam tez, ile spalam wykonujac proste codzienne czynnosci. Podczas lekkiej pracy biurowej (moja do ciezkich nie nalezy) spalam 140 kcal na godzine. Ukladajac dokumenty spalam 200 kcal/h (Wooow! To moze ja sobie poukladam). Spokojne siedzenie to kolejne 50 kcal na godzine – czyli spalam w ten sposob w pracy az 400! Poprawianie makijazu to spalenie 30 kcal na godzine – kto by pomyslal. Nastepnie odpoczynek (czyli zupelne nicnierobienie) - 77 kcal/h, ogladanie TV (czasem poswiecam sie obydwu tym czynnosciom naraz) 25 kcal/h. Najlepsze nastapi: podczas namietnych pocalunkow spalamy 150 kcal/h, a podczas seksu 200 kcal/h. Cos mi sie zdaje, ze Buhaj sie dzisiaj ode mnie nie opedzi.

A wiecie co jest najlepsze? Ze przeciez to wszystko i tak codziennie robie! Nie musze sie gimnastykowac, zeby spalac. Spalam czytajac i stukajac w klawiature. Gotujac, nastawiajac pranie i scielac lozko! Policzylam tez sobie BMI (body mass index) i wyszedl mi idealny. Gdybym wazyla tyle, ile w liceum (czyli z 10 kg mniej), to mialabym niedowage! Tak pozytywnie nastrojona powinnam porzucic chyba mysl o powstrzymywaniu sie od jedzenia?

Nic z tego. Wciaz czuje sie jak muffin.

Izzie (14:55)
26




16 sierpnia 2006
Post o niczym

To bedzie kolejny post o niczym.

Najpierw uderze sie w piers ma obfita (czasem bardziej a czasem mniej), bo z racji posiadania w domu slicznego, sprawnego, superowego, nowego komputera znow gram w Heroesow (Buhaj usilowal grac w Wormsow, ale zawsze jestem szybsza). No, hm, przejdzie mi wkrotce, zapewne. Bo jak nam podlacza internet, to zajme sie innymi rzeczami, w tym zapowiadanym projektem. Oraz jednym z moich linkow.

W poszukiwaniu natchnienia zrobilam sobie wczoraj wielki rajd po blogach, wpadlam na kilka naprawde fajnych, ale tez wpadlam na mnostwo chlamu. Nie sadzilam, ze istnieje az taka ilosc blogow erotycznych i padlam ze smiechu czytajac niektore z nich. Jednak pisac o seksie to trzeba umiec. Wniosek taki mi sie nasunal, ze wartosciowych, fajnych, interesujacych blogow jest mnostwo, ale znalezienie ich to prawdziwa sztuka. A szukam sobie, bo (poza Tanya) moi podlinkowani blogfriendzi sie ostatnio obijaja. Oczywiscie przy okazji tematow do pisania znalazlam tak wiele, ze z tego wyszedl mi post o niczym. Na razie.

Gwoli przypomnienia: blog jest update’owany nie tylko w czesci postowej. Leniuchujacy blogfriendzi sa odsylani do czesci uspionej, zmieniaja sie nucone piosenki i cytowane sentencje, zawsze mozna wpisac skargi i zazalenia w ksiedze gosci. Jesli ktos tu przypadkiem zajrzy po raz pierwszy to moze sobie w skrocie przeczytac, co sie u Izzie wydarzylo przez dwa lata prowadzenia bloga, a takze podazyc za zaproszeniem pod flaga i obejrzec zdjecia (ktore moga w kazdej chwili zostac zdjete) {zdjecia sa obecnie zupelnie gdzie indziej, niestety, dostepne tylko dla znajomych].

To ja wracam do szukania natchnienia. Gdybym nie byla w biurze sama, to siegnelabym po Karen Blixen, ktorej opowiadania polykam ostatnio podczas podrozy autobusem w drodze do i z pracy oraz do podusi. Rewelacja.

Izzie (13:13)
6




14 sierpnia 2006
Depresja

Czuje, jak ciezar mojego wieku przytlacza mnie do podlogi. Mam dola oraz chrypke. Strzyka mi w plecach. Burczy mi w brzuchu.

Nie, wcale nie dlatego, ze wczoraj leniuchowalam caly dzien przed komputerem (zrobilismy sobie z Buhajem maraton filmowy) w niewygodnej pozycji. Nie dlatego, ze balowalam w sobote do 2 w nocy. Nie dlatego, ze wczoraj wykanczalam chipsy i dipy, zamiast zjesc porzadny obiad.

Wszystko dlatego, ze jestem stara.

Nie bez powodu dostaje maile o tytule “z okazji kolejnej osiemnastki”. Nadszedl moment, kiedy do wlasnego wieku nie nalezy sie przyznawac. Ech…

Prosze mi nie zyczyc sto lat, ja tyle nie chce.



Popadlam w urodzinowa depresje.

Izzie (11:51)
15




04 sierpnia 2006
Zakrzywianie czasu

Nie wiem, jakim cudem od powrotu z urlopu minelo juz 10 dni. Cos mi sie wydaje, ze czas ulegl jakiemus zakrzywieniu i pedzi szybciej niz zwykle. Moze to dlatego, ze pracuje na Wydziale Fizyki i jakis zapalony naukowiec postanowil sobie poeksperymentowac z czasem? Jesli tak, to moglby mi uzyczyc wnioskow z eksperymentu. Odkad wrocilam usiluje jakims cudem wpasowac 700 godzin kursow w dwa krotkie semestry. Po calym dniu ogladania na ekranie mojego komputera malutkich, kolorowych kwadracikow moja kreatywnosc spada do zera. A potrzebna mi jest bardzo, bo gonia mnie terminy pewnego absolutnie pobocznego projektu, w ktory sie z pewna niesmialoscia zaangazowalam i na ktorym mi zalezy przeogromnie (kto wie, to wie, na razie cicho, sza!)

Weekend zapowiada sie interesujaco, Buhaj wyrazil zgode na wloczege po Princes Street w sobote, potem wyczekane Military Tattoo, a w niedziele wmieszamy sie w festiwalowe pochody. Ach, zycie w Edynburgu ma swoj urok!

Izzie (16:02)
13

Brak komentarzy: