Salon Piszących w Szkocji

środa, 31 stycznia 2007

Bezsennik Niecodzienny 0107

11 stycznia 2007
Real a Wirtual

W sumie bardzo się cieszę, że ostatnio zaniedbuję bloga, nie grzeję miejsca na listach blogów polecanych i w ogóle mnie tu mniej. Zaglądać do swoich blogowych przyjaciół zaglądam i tak, nawet, jeśli nie komentuję za bardzo. Dzięki temu, że (z braku czasu) nie czytuję podblogowych komentarzy, ominęły mnie nieprzyjemne incydenty z ostatnich miesięcy. Namiary mailowe pozostały, choć przykro, że kolejny blog trzeba przenieść do uśpionych, bądź w ogóle pożegnać.

Blogowisko to wirtualna wioska, każdy każdego zna, bądź słyszał o nim na czyimś blogu, bądź wie, że ktoś ma tego blogera w linkach. Blogowisko czasem przenosi się do realu (ach, jak chętnie poznałabym kilkoro znajomych blogowiczów osobiście! nie tylko nawiązała od wielkiego dzwonu kontakty służbowe). I bardzo fajnie, ze ludzie się poznają dzięki swoim blogom, a potem zostają prawdziwymi przyjaciółmi. Tylko strasznie szkoda, jak zaczynają sobie zupełnie realnie rościć prawo do włażenia z butami w cudze życie. Być może znamy się świetnie, bo między wierszami bloga można mnóstwo wyczytać. Ale nie daje nam to prawa do wtrącania się, mieszania, doradzania, jeśli nas nikt o to nie prosił. Każdego blogera dotknął przypadek wędrujących po blogach samozwańczych psychoterapeutów, którzy na podstawie naszych notek robią nam darmową, zwykle mało przyjemną (i nietrafną) psychoanalizę. A przecież na blogu pokazujemy siebie tylko tyle, ile uznamy za stosowne. Możemy w ogóle kłamać, zmyślać, fantazjować, konfabulować i koloryzować. Możemy zmieniać kolor włosów, wiek a nawet płeć.

Możemy też pisać najszczersza prawdę, jak w pamiętniku, który chowa się na dnie szuflady, a wtedy niepotrzebne słowa mogą nam sprawić przykrość i wyrządzić krzywdę.

Sama żałuję wszelkich dyskusji w jakie się wplątałam na blogach (w tym i na swoim własnym), kiedy się z czyimś zdaniem nie zgadzałam, lub wręcz wyprowadziło mnie z równowagi. Było się ugryźć w język, albo raczej w palec. Tamte dyskusje nikomu jednak żadnej krzywdy nie wyrządziły, na koniec zwykle podawano sobie ręce, lub w braku consensusu rozchodzono w swoje strony.

Bo w końcu to przecież tylko blog. Tylko i aż. Niektórzy z nas przecież nie wyobrażają sobie dnia czy tygodnia bez notatki, bez kilku słów od stałych komentatorów, od nowinek od innych blogerów. Szkoda więc, że czasem tak nieudane jest przeciekanie wirtualu do reala. Że czasem trzeba stawiać tamę i przepuszczać tylko ograniczona ilość wirtuala. Szkoda, że przenikanie się tych dwóch światów nie zawsze nas wzbogaca, a czasem wręcz obdziera – głównie z zaufania do ludzi.

Nie chcę być z niego obdarta. Lubię ludziom ufać i cieszyć się, gdy spotykam pokrewne dusze, tych, co nadają na podobnych falach. Dlatego podchodzę do swojego wirtualnego ja z dystansem. I korzystam z niego tylko tyle, ile można, żeby nie stracić poczucia granicy między realem a wirtualem. I żałuję.

Izzie (20:31)
16




02 stycznia 2007
World Before Columbus

Rok temu z czapką świat był zupełnie płaski. I taki by pewnie pozostał, gdyby pewien młodzieniec któregoś majowego dnia nie urwał klamki w drzwiach wejściowych do Kensington House. Gdybym nie była uparciuchem, który wierzył, że pewnych obietnic nie można złamać... Umówmy się, że mija rok, odkąd jestem z Buhajem. Z pewnością mija rok, od kiedy otworzyłam mu drzwi i dalej nie trzeba było nic mówić, tylko chwytać niespodziewaną chwilę. Ten rok zresztą był pełen niespodzianek i jednego się z pewnością nauczyłam: że czasem nie ma co zwlekać z decyzją, trzeba ją podejmować i już. Decyzję o przeprowadzce do Szkocji, o krótkim poście w wątku o polskiej gazecie na pewnym forum, o mailu do Polityki... Wiem jedno – w tej chwili dobrze mi tu, gdzie jestem i już w ogóle nie pamiętam o koszmarnych Świętach Bożego Narodzenia rok temu, ani o tych poprzednich latach, kiedy (w najgorszych momentach) przyszłość wydawała mi się co najmniej tunelami w kopalniach Morii, bez wyraźniejszego światełka. Nie pamiętam, czy w zeszłym roku ułożyłam sobie listę noworocznych postanowień, pamiętam, że w samolocie do Amsterdamu wymyśliłam, że zacznę nowe życie od wytatuowania sobie motyla na kości ogonowej (na szczęście nigdy tego nie zrobiłam). Zresztą wishlista do odfajkowania nie jest mi potrzebna. To był dobry rok. Bardzo dobry rok. I wiem, ze kolejny wspólny może być tylko lepszy.

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim, którzy niezrażeni moim milczeniem wciąż odwiedzaja tego bloga!
Izzie (23:02)
10

Brak komentarzy: