Salon Piszących w Szkocji

czwartek, 31 maja 2007

Nie mam czasu na blog 0507

24 maja 2007
Brown paper packages tied up with strings and the sunshine on Leith

Pije sobie wczoraj poranna kawke (a potrzebuje jej jak kania dzdzu, bo nie spalam przez pol nocy i jestem snieta na maxa), a tu przerazliwy dzwonek do drzwi. Buhaj krzyczy z sypialni, zeby go nie budzic o tej porze. Lapie za domofon i pytam, kto zacz.

- There's a parcel for you! - odpowiada przemily listonosz. Wpuszczam go i otwieram drzwi. Wlazi po schodach z dwiema gigantycznymi paczkami. Okazuje sie, ze ta wieksza jest dla mnie. No, dobra zamowilam cos przez Internet wczoraj i mialo byc next day delivery, ale to bylo cos malego - no, wielkosci duzej bombonierki.
- Are you sure this is for me? - pytam, podejrzewajac, ze moze Buhaj jakies narzedzia zamowil i to dla niego.
- Is it your name? - pyta retorycznie listonosz. No, moje, jak byk. Hm. Podpisuje odbior i zabieram moja gigantyczna paczke. Leciutka. Kurde, no chyba nikt mi nie przyslal pustego tekturowego pudla. Buhaj rozbudzony siedzi na lozku i patrzy na mnie jak na kretyna, kiedy wnosze pudlo. Otwieramy i oczywiscie oczom naszym ukazuje sie pudlo pelne styropianu. Grzebie w steropianie i wygrzebuje moje male zamowienie z wczoraj (na razie nie moge powiedziec, co zamowilam). Cale szczescie, ze listonosz przyszedl bladym switem, bo godzine pozniej juz by mnie nie bylo i musialabym zachrzaniac na poczte po to wielkie pudlo.

Od piatkowego wieczoru slucham piosenek Proclaimersow, ale glownie tych, ktore byly w przedstawieniu (Sunshine on Leith, Letter from America, Sky Takes the Soul, Let's Get Married itp).
Przedstawienie podobalo nam sie STRASZNIE, ale zeby sie na nim naprawde usmiac, trzeba (do wyboru):
A. Byc Szkotem
B. Mieszkac w Edynburgu
C. Byc specjalista od Szkocji

No, bo dobra, dla przecietnego czlowieka (ktory choc raz uslyszal Seana Connery pod lektorem) zabawna bedzie scena, w ktorej Ally (jeden z bohaterow) na szkoleniu w firmie sprzedajacej ubezpieczenia nie chce za nic po saksonsku "splaszczyc" swego akcentu (towarzyszaca piosenka: Throw The 'R' Away) i zostaje namowiony, zeby skopiowac akcent jakiegos Szkota znanego z telewizji. Ally: Helou, my name ish Alishtair...

Ale juz pierwszy gag, kiedy glowni bohaterowie wysiadaja na Waverley Station w Edynburgu i konstatuja: the castle still stands, the clock is 5 minutes fast as always and the Waverley Steps still smell a pish. Jak sie mieszka w Edynburgu, to sie wie, ze zegar na Balmoral Hotel sie naprawde spieszy, a na Waverley Steps nie pachnie fiolkami...

Inny gag: jeden z bohaterow, Davie, spotyka sie z Angielka, Yvonne.
Davie: So, you are English, aren't you?
Yvonne: Didn't you recognise the accent?
D: Well, you could be from Morningside.

(Morningside - dosc droga dzielnica Edynburga, pelna nowobogackich oraz absolwentow brytyjskich szkol prywatnych, mowiacych z angielskim akcentem)

Ciag dalszy dialogu:
Y: So, what about you, you are Edinburgh-born?
D: No, I'm Leith-born!

(Leith - dzielnica Edynburga bedaca przeciwienstwem Morningside, acz nie slumsy, obecnie zamieszkana przez masy imigrantow, w tym tysiace Polakow. Na Leith Walk - ulicy prowadzacej z centrum miasta do portu w Leith i okolicach jest chyba z piec polskich sklepow i mnostwo polskich zakladow uslugowych. My mieszkamy w bok od Leith Walku, na Meadowbank).

Liz, jedna z bohaterek pracuje jako pielegniarka w Royal Infirmary (jej ojciec, Rab, mawia: nurse is not a job, nurse is a vocation). Liz postanawia zmienic zycie i wyjechac do pracy do wypasionej kliniki na Florydzie (towarzyszaca piosenka: Letter From America).

Liz: I've handed my notice. I'm leaving.
Yvonne: Where? To Western General?

(Royal Infirmary i Western General - dwa szpitale w Edynburgu, na dwoch koncach miasta zreszta)

No i oczywiscie, wszyscy, oprocz Yvonne, mowia z edynburskim... no, z akcentem z Leith. Na poczatku sie troche zalamalam, ale w koncu to jest teatr - mowili tak wyraznie, jak tylko mozna.
Bawilam sie swietnie i zdalam sobie sprawe, ze przywiazalam sie bardzo do Edynburga, szkockiego akcentu (i akcentu z Leith) i szkockiego humoru przez ten rok. Jesli ktos bedzie mial okazje, czuje sie na silach (jezykowych i kulturowych) to polecam.

A swoja droga Opatrznosc nam w piatek pokazala, jak wyglada Sunshine On Leith: rzesisty deszcz i wielkie slonce oraz tecze dookola.

Lakoma
12 .

18 maja 2007

Gossiping

Zaczelo sie od tego, ze moja kolezanka z pokoju, Joanna, pewnego razu zostala doprowadzona do bialej goraczki przez naszego szefa. Nasz szef, Ian, jest strasznie fajnym czlowiekiem, ale bywa beznadziejnym szefem. Fakt, ze pracuje w dwoch miejscach naraz (drugie to European Science Foundation z siedziba w Strasburgu) bynajmniej nie pomaga. Czasem po prostu wychodzi i zostawia nas z robota i zwykle nawet nie wiadomo od czego zaczac. Joanna kilka razy przygotowywala za niego dokumenty na spotkania (robienie zestawien, o ktorych nie masz pojecia, to prawdziwy ubaw). Koniec koncow Joanna po prostu wyslala aplikacje na pierwsza oferte pracy, ktora jej sie spodobala. Wczoraj byla na rozmowie. Nie jest przekonana do tamtego stanowiska i jesli jej zaproponuja, to sie bedzie zastanawiac. Mowimy jej, ze tamta praca wydaje sie fajniejsza i powinna odejsc, ale ona nie jest przekonana. W tej niepewnej sytuacji wyjatkowym faux pas [sic!] (to bylo do mojej siostry) byl numer, jaki wykrecila nasza szefowa, Avril (dlaczego mamy dwoje szefow, to w zasadzie trudno wyjasnic). Otoz Avril opowiedziala wszystkim zainteresowanym i niezainteresowanym, ze Joanna odchodzi. W srode bylo takie dosc duze spotkanie, ktore Joanna miala watpliwa przyjemnosc protokolowac i wszyscy mowili jej, jak strasznie im przykro, ze odchodzi z pracy. Joanna odpowiadala zgodnie z prawda, ze poki co nigdzie nie odchodzi. Wczoraj jeden facet z Uniwersytetu w St Andrews zadzwonil powiedziec jej, ze jesli tak jej zle u nas i Ian jest takim okropnym szefem, co przeciez wszyscy wiedza, to oni sa jej gotowi zaoferowac prace. Joanna podziekowala grzecznie i powiedziala, ze wcale nie jest jej zle, a Ian jest swietnym szefem, czasem trzeba po prostu wykonac jakis zawodowy ruch, ale wcale nie jest powiedziane, ze dla niej nastapi to teraz. Odkladajac sluchawke nie mogla sie nadziwic potedze ploty. Mamy nadzieje, ze Ian nie dowie sie od kogos trzeciego, jakim to ponoc jest strasznym szefem.

Tego samego popoludnia obie przypadkiem zamienilysmy sie w plotkujace potwory, a to w zwiazku z naszym dzisiejszym pracowym wyjsciem na Sunshine on Leith. Otoz Karon wymyslila, ze najpierw pojdziemy cos zjesc. Stwierdzilam, ze niespecjalnie chce mi sie wydawac kase na zarcie i wolalabym isc do domu, wziac prysznic, zrobic sobie make up i wrocic, wiec powiedzialam Karon, ze ja nie ide. I wtedy Joanna zaczela cos krecic, ze ona nie chce play the goose-berry (czyli byc ta trzecia, przyzwoitka) i w koncu wygadala sie, ze Avril jakis czas temu wymyslila, ze Karon i David maja sie ku sobie. Wszystko byloby fajnie, gdyby nie fakt, ze Karon jest starsza o jakies 18 lat od Davida (choc mloda duchem i w sumie cialem tez nawet nawet). Oczywiscie od razu nam sie zaczelo kojarzyc, ze oni to razem zawsze cos tam i ze kiedys Karon przyszla taka niewyspana, a potem David sie wygadal, ze byli razem na kolacji, no i ze jak David mial koncert, to Karon tak chciala jechac i potem na tym koncercie, to sie tak krygowala przed jego rodzicami i w ogole. Potem wysmazylysmy wspolnie wieloznacznego maila, cos w stylu: If you tech guys prefer to talk alone about IT, I'd happily stay at home. Oczywiscie IT moze oznaczac w tym przypadku rozne rzeczy. Karon odpisala, ze: och, tak, bo my computer freaks zawsze o jednym, co oczywiscie tez bylo wieloznaczne i wiecej nam nie bylo trzeba. Ustalilysmy zgodnie, ze Joanna pojdzie na obiad z Karon i Davidem jako szpieg. A poniewaz ma niewyparzona buzie, jak znam zycie, jak cos zauwazy, to na pewno wyskoczy z tekstem: wy, golabki i cos tam. Beda niezle jajka.

Od razu chce zaznaczyc, ze to nie jest tak, ze my sie tu niezdrowo podniecamy, bo nam na boku rosnie Demi Moore z Ashtonem Kutcherem, raczej tym, ze wyglada to na romans pracowy i to dwoch osob, ktore uwielbiamy. No i trudno nazwac plotkowaniem cos, co sobie wymyslilysmy we dwie i gadamy o tym tylko do siebie. (ach, coz za popisowa racjonalizacja)

PS Joanna przyniosla dzis plyte Proclaimers i sluchalysmy cale rano. Ach, bo wy pewnie nie wiecie, ze Sunshine on Leith to przedstawienie z piosenkami Proclaimers wlasnie. O przedstawieniu wiecej tu .

O Proclaimers wiecej tu.

Najwiekszy przeboj Proclaimers (piekni to oni nie sa).



Chyba fajnie bedzie obejrzec przedstawienie, ktore rozgrywa sie w miescie, w ktorym wlasnie mieszkam, przykladowo Cabbage and Ribs na Easter Road to rzut beretem od nas, a na Blackford Hill chadzam prawie codziennie w przerwie na lunch.

Lakoma
13 .

15 maja 2007
Post czysto kulinarny czyli gotuj z Lakoma cz.1

Chyba nie musze nikogo przekonywac, ze jedzenie na Wyspach jest o-hyd-ne. Tak, ohydne. Narodowa kuchnia brytyjska wprawdzie istnieje, ale czym sie moze pochwalic? Ryba z frytkami? No, dobra, wprawdzie swiateczne mincepies to niebo w gebie, ale to chyba tyle. W Szkocji kroluje haggis i deep fried Mars bar - no, sorry, arcydziela sztuki kulinarnej to nie sa, I'm afraid.

Kiedy przyjechalam na Wyspy mialam watpliwe szczescie miec juz kontrakt podpisany w Polsce, a takze sluzbowe mieszkanie i lodowke zaopatrzona na najblizszy tydzien (starczylo mi na dluzej). Dostalam miedzy innymi kilka opakowan gotowych dan (takich, co to tylko do mikrofalowki i zaraz gotowe). Byla m.in. lasagne, jakas tam ichnia zapiekanka, jagniecina z porami i cos tam jeszcze - niewazne, bo wszystko smakowalo dokladnie tak samo. Bylo slone i pomidorowe. Ratowalam sie przyprawami przywiezionymi z Polski. Rozbawila mnie tez mieszanka porwanych na kawalki salat, ktore nalezalo wrzucic do miski, zalac gotowym sosem salatkowym (o smaku octowym) i wuala - surowka jak sie patrzy (bue). Zainteresowaly mnie rowniez puszki z gotowana fasola w sosie pomidorowym, z ktorych raz dwa przyrzadzilam fasolke po bretonsku, ups, po brytyjsku.

Oto przepis:

2 puszki gotowanej fasoli w sosie pomidorowym (baked beans, moze byc wersja Tesco w sosie chilli, albo mieszane fasolki w sosie, np. black eyed peas + zwykle baked beans)
boczek (ewentualnie parowki)
cebula

Cebulke i boczek podsmazamy na patelni, jesli zamiast boczku wrzucamy parowki, to kroimy je i smazymy tez. Wlewamy do tego fasole (jak patelnia jest za mala, to mozna przelac do rondelka), mieszamy, zeby sie nie przypalilo i podgrzewamy. W wersji kalorycznej (zaproponowanej przez moja angielska kolezanke, Marie) posypujemy to startym zoltym serem (rozpusci sie fajnie i zrobi sie sos pomidorowo-serowy). Maria oczywiscie zaproponowala rowniez, ze mozna to podawac z frytkami, ale darujmy sobie. Zgodze sie tylko na tosta - taka polska wersja beans on toast. Nie wiecie, co to beans on toast? Prosze bardzo.

Beans on toast robi sie tak:

Dwie kromki chleba wrzucamy do tostera. Otwieramy puszke z gotowana fasola. Fasole wywalamy na jedna kromke i przykrywamy druga. Wuala! A raczej - help yourselves! Jesli ktos uwaza, ze to najbardziej niedorzeczny przepis, jaki w zyciu slyszal, niechaj sobie zajrzy tu (przesun w dol strony) [link nieaktywny]. Tosty rulez. Uwaga dla osob przebywajacych w kraju, ktore nigdy nie byly na Wyspach: tu naprawde nie ma innego chleba niz tostowy (tzn. u nas on sie nazywa tostowy) (tzn. tak, bywa inny chleb np. w polskich sklepach albo w Lidlu, albo w piekarni - taki, co sie kruszy przy krojeniu, ale ogolnie rzecz biorac, w normalnym sklepie jest tylko tostowy i wszyscy jedza tostowy, nawet jesli nie robia z niego tostow).

Smacznego!

PS Zeby tak do konca kulinarnie nie bylo. Nasze "infamous work outings" powoli przechodza do historii. W piatek idziemy na Sunshine on Leith i jak zwykle Karon poprosila nas mailem, zebysmy podniesli do gory tyle rak, ile chcemy biletow. Odpisuje sie tak: raises one hand in the air clearly, lub skrotowo: two hands clearly. Albo co tam sie chce. Zadzwonilam do Buhaja, czy chce isc ze mna. Kiedy juz sie rozlaczylam, Joanna mowi: Swietnie! Teraz wiem, jak jest po polsku Festival Theatre - Festival Theatre.

No, prosze, jakie ma zdolnosci jezykowe! Swoja droga jako jedyna powiedziala dobrze zubrowka z sokiem jablkowym.

Lakoma
6 .

10 maja 2007
Chatterbox

A nie mowilam, ze nie mam czasu na blog?

Ze jestem gadula nikt nie zaprzeczy. Zapytajcie Buhaja, jego mina wszystko wam powie. Potrafie gadac jak najeta. Jak najdzie mnie ochote na milczenie, to wszyscy pytaja, czy sie na pewno dobrze czuje.

Kiedy wyladowalam w Anglii moje gadulstwo natrafilo na powazny problem. Wprawdzie wydawalo mi sie, ze znam angielski co najmniej swietnie (lata kursow, epizod jako nauczyciel jezyka w liceum, certyfikaty, praca w miedzynarodowej firmie), w praniu okazalo sie, ze wcale niekoniecznie. Do suffolkian (akcentu z okolic, w ktorych mieszkalam) przyzwyczailam sie dosc szybko, w pracy tez przystosowalam sie do gadania na tematy "pracowe". Problem pojawil sie, kiedy sie chcialo z Angolami pogadac po pracy. O d**** Maryni (czytaj o zakupach, pogodzie, ciuchach i jedzeniu) nie bylo problemu. Ale o polityce, kulturze i sztuce, filozofii czy historii powszechnej to juz roznie. Bo na przyklad okazywalo sie, ze za chiny nie znam angielskich wersji tytulow filmow i ksiazek (no, czasami tak, ale zwykle nie), ze mi brakuje slownictwa politologicznego, socjologicznego, filozoficznego... radzilam sobie jakos metoda opisowa, ale czasem trzeba sie bylo strasznie namachac. Co nie odstreczalo mnie od socjalizowania sie z Brytolami (tym bardziej, ze im wiecej machanych spotkan, tym mniej musial czlowiek machac), ale moje gadulstwo zostawalo powaznie ograniczone.

Potem przenioslam sie do Szkocji i trzeba sie bylo nauczyc szkockiego akcentu. (Jak ktos chce wiecej na temat szkockiej odmiany angielskiego, to niech sobie poczyta tu).

Wyladowalam na uniwerku i wszyscy moi wspolpracownicy okazali sie osobami wyksztalconymi i oczytanymi, z ktorymi oczywiscie mozna porozmawiac na wszystkie powyzsze tematy, jesli, ofkorz, slowek nie brakuje. No i oczywiscie gadalam, acz na wszelki wypadek czekalam, az ktos inny zacznie rozmowe, zeby sie nie wpuscic w kanal. Konczylo sie to czasem tak, ze stalam na przystanku z kims z wydzialu czekajac na autobus usmiechajac sie jedynie i wymieniajac jakies uwagi w stylu: how was your day? Ok? Oh, ok then.

Ostatnio, jak wychodzilam z pracy, zaczepil mnie Jamie (przypomnialo mi sie, jak ma na imie dopiero wieczorem w domu), ktory okazal sie lepsza gadula ode mnie i zanim doszlismy do przystanku wiedzialam juz, ze sie zeni w wakacje i nie jedzie na urlop, bo oszczedza na podroz poslubna. On z kolei uslyszal krotki wyklad z geografii Polski. I z historii przy okazji tez. Praktyke w wykladaniu historii Polski zdobylam na polskim wieczorze kilka dni wczesniej.

Nastepnego dnia wybralam sie w przerwie na lunch na spacer z moja szefowa i przez godzine lazenia poruszylysmy szerokie spectrum tematow poczynajac od wyborow wygranych przez SNP, przez kosciol katolicki i protestancki po diety, odchudzanie i fitness oraz z ktorej restauracji w Edynburgu widac zamek i ze taniej jest na ostatnim pietrze Harvey Nicholsa niz w Oloroso.

Trajkotalam jak najeta. I nagle! Olaboga, to ja juz trajkotac moge po angielsku bez problemow! Wooow! Niepostrzezenie dwa lata ogladania angielskiej TV (nie mam Cyfry, jak polowa Polakow), przerw na lunch z pogaduszkami, polsko-angielskich imprez zrobily swoje. Wprawdzie nie poczynilam takich postepow jak Buhaj, ktory zaraz po przyjezdzie chodzil do pracy ze slownikiem, a teraz konwersuje jak rasowy Szkot,a ale zawsze to milo, jak sobie czlowiek uswiadomi wlasne postepy. Szkoda tylko, ze czasem, jak Buhajowi cos chce wytlumaczyc, to mi polskich slowek brakuje i tlumacze mu w naszym domowym pongliszowym dialekcie.

Lakoma
6 .

09 maja 2007
Remanent szafy

Zrobilam sobie wczoraj porzadek w szafie (to znaczy na swoich polkach, polek Buhaja nie tknelam, choc mnie swierzbilo). Wywalilam wszystko z szafy na lozko i zalamalam sie, widzac, ile tego jest (a jak przychodzi co do czego, to ofkorz, nie mam sie w co ubrac). Najpierw odlozylam ciuchy, ktore na 100% nadawaly sie do wywalenia (zniszczone, porozciagane, simply wrong - jak to okreslila moja szefowa) (z jedna para wrong trousers tez byla wsrod nich, jesli ktos jest fanem Wallace'a i Gromita) (ja jestem). Zebrala sie niewielka kupka (naprawde tiny). Potem poszlam po rozum do glowy i odlozylam na osobna kupke ciuchy, ktorych nie mialam na sobie ponad rok (trudno mi bylo uwierzyc, ze ponad rok). Hmm. Nastepna kupka. Wreszcie zmusilam sie do przymierzenia niektorych rzeczy, co do ktorych nie bylam pewna (hm, nie bylam pewna, czy jeszcze sie w nie wcisne) i kupka urosla do wielkiej siaty z ciuchami. Biorac pod uwage, ze mam PMSa, mierzenie rozdraznilo mnie absolutnie. Najgorsze jest to, ze wprawdzie przybyl mi jakis centymetr-dwa w biodrach, ale w zasadzie mieszcze sie w wiekszosc spodni. Natomiast w obwodzie biustu przybylo mi chyba z piec centymetrow i w bluzkach i sukienkach sprzed roku zwyczajnie sie nie dopinam. Niniejszym dementuje plotki, jakobym byla obecnie matka karmiaca. Nie wszczepilam sobie tez silikonu. Bluzki sprzed roku wyladowaly na stercie do pozbycia sie (oraz kilka stanikow).

Przy okazji wywalilam troche ciuchow, ktore wozilam ze soba po calych Wyspach chyba z czystego sentymentu. W Polsce bylo mi nieco trudniej zapracowac na jakis wymarzony (niekoniecznie szalowy) ciuch, wiec jak go juz nabylam, to holubilam. Teraz stwierdzilam, ze koniec z przywiazywaniem sie do szmat. Zostawilam tylko rzeczy, w ktorych naprawde chodze. No, moze kilka takich, o ktorych zapomnialam, ze je mam, ale mysle, ze bede je jeszcze nosic. W szafie zrobilo sie troche przestronniej i zostalo jeszcze troche miejsca na jakies nowe zakupy. Och, jej, najwyzej za pol roku remanent sie powtorzy. I tak nie kupuje szmat tak czesto i w takich ilosciach jak niektore osoby (widzialam na wlasne oczy).

I pomyslec, ze przyjechalam na Wyspy z malym zestawikiem ubran do pracy, jednymi dzinsami i kilkoma T-shirtami!

To mi przypomina, ze w butach tez musze zrobic porzadek. A, i w torebkach. To bedzie trudne, bo uwielbiam wszystkie, choc nosze i tak glownie plecaczek (jak na Polke przystalo).

A teraz dla wszystkich dziewczynek, ktore maja PMSa i dla wszystkich chlopcow, ktorych drugie polowki maja PMSa.

Pocalunek Pingwina robi sie tak (przepis sprzedala mi na studiach moja przyjaciolka, Puchacz):

Kupuje sie duzo lodow waniliowych lub smietankowych.

Dobra, mielona kawe wsypuje sie do rondelka, dodaje gozdziki, imbir, cynamon, jedno ziarenko chilli, zalewa woda i gotuje na malym ogniu (tak, gotuje) (na bardzo malym, tycim, tycim) (jak ktos ma kuchenke elektryczna to niech cos podlozy pod garnek).

Do filizanki (ale duzej, nie takiej jak do espresso, tylko raczej do takiej jak na caffe latte) (dobrze: do miseczki z uchem) nakladamy dwie galki lodow (no dobrze, trzy).

Lody zalewamy lekko przestudzona kawa (wyjac gozdziki!) (jak to czemu? zeby przez przypadek nie polknac) (a wiecie, ze gozdziki wsadza sie do bolacego zeba i przestaje bolec? ponoc?). Mozna po wierzchu popsikac smietanka w sprayu.

Niektorzy lubia, jak sie wszystko rozpusci i wymiesza, inni wola wyjesc lody, poki sa zimne i popic kawa - w tym wzgledzie pelna dowolnosc.

Oczywiscie, ze mozna sobie nalozyc druga miseczke.

Tak, mozna posypac czekolada w proszku.

Oczywiscie, ze mozna dolac Bailey'sa, albo inny likier, ktory pasuje do kawy.

Tak, brendy, albo whisky tez.

OK, rozpuszczalna kawa posypana cynamonem to nie to samo, ale jak Ci sie nie chce parzyc mielonej, to ujdzie. Tak, rozumiem, ze Ci sie nie chce parzyc, jak masz PMSa, mnie sie tez nie chce. Nie, nie irytujesz mnie. Nie, nie jestem rozdrazniona.

TAK, jestem rozdrazniona. TAK, wkurzasz mnie, idz juz sobie i rob te kawe! Nie krzycze, jeszcze nie zaczelam krzyczec! TAK! JA TEZ MAM PMSA!!! ZROB OD RAZU DWIE FILIZANKI!

Lakoma
8 .

08 maja 2007
Dzien Zwyciestwa

Moge sobie chyba przywlaszczyc Dzien Zwyciestwa, gdyz dzis odnioslam malutkie zwyciestwo nad wlasnym lenistwem (malutkie, no nie bede taka skromna, wielkie zwyciestwo) (malutkie zwyciestwo Lakomej, wielkie... hm, cos mi sie chyba pomylilo). Kiedy codziennie rano, jak ten kretyn stoje na przystanku i czekam na ta glupia piatke, ktora jezdzi wedlug wirtualnego rozkladu, mysle sobie: I po co ja tak (kretynka) stercze na tym przystanku, skoro moge obejsc Calton Hill i wsiasc w cos na mostach, zamiast tluc sie piatka, ktora nie wiadomo, kiedy nadjedzie. Zwykle przychodzi mi to do glowy ciut za pozno. (za pozno bo: a. piatka zaraz nadjezdza, b. stalam juz 20 minut i jestem spozniona)

Podobnie zreszta, jak wracam z pracy - zawsze myslalam, ze zamiast stac w korku najlepiej byloby wysiasc na South Bridge'u i zejsc w dol Royal Mile, a potem Abbeyhill i wuala - jestem w domu. Oczywiscie zawsze mi to przychodzilo do glowy pod Johnem Lewisem, jak juz w zasadzie nie bylo po co wysiadac. (halo, czy jest tu ktos z Edynburga?) (no, dobra, przychodzilo mi do glowy za pozno)

Wczoraj wysiadlam na South Bridge'u, jako sie rzeklo i sprawdzilam, ze w/w trasa idzie sie do domu jedyne 15 minut, wliczajac szybkie zakupy u Aziza. Dzisiaj rano zatem postanowilam rowniez sie przespacerowac, trasa nieco krotsza, czyli wokol Calton Hill do Regent Road. Okazuje sie, ze musze dodac 5 minut (pod gorke), ale znacznie ciekawiej niz tluc sie autobusem. No, ciekawe, czy jutro tez pojde. (jutro moze tak, ale pojutrze juz nie jest takie pewne) (nawet jak bede lazic przez tydzien, to przestane w dzien deszczowy) (i wiecej nie pojde).

Z dobrych wiesci: Lib Dems powiedzieli nacjonalistom, ze moga ewentualnie spadac na drzewo, w zwiazku z czym Alex Salmond stanal przed wizja utworzenia rzadu mniejszosciowego (very good, w razie czego zadnej glupiej ustawy w Hollyrood nie przepchnie, bo nawet jesli wejdzie w koalicje z Zielonymi, to bedzie mial marne 49 glosow, a potrzebuje 65). Na dodatek Labourzysci wybieraja sie do sadu, bo w Cunninghame North, gdzie przegrali z SNP o jedyne 48 glosow, ponad 1000 kart do glosowania uniewazniono. Ale by byly jajka, gdyby tak musieli te glosy liczyc od nowa i sie okazalo, ze jednak wygrali tam Labourzysci.

Chicken strips w ciescie robi sie tak:

Piersi kurczaka pociac w paski. Namacerowac przyprawa do kurczaka, badz marynata do kurczaka. Mozna zmieszac wlasnorecznie: vegeta, pieprz, curry, papryka, czosnek, ciut chilli. Schowac do lodowki na troche (niech przesiaknie).

Ciasto: podstawowe to nalesnikowe, tylko troche gestsze. Zamiast mleka mozna dac wody mineralnej. Albo piwa. Make wymieszac pol na pol z otrebami pszennymi. Mozna dac troche bulki tartej - bedzie bardziej chrupiace. Mozna dodac troche zmielonego ziarna orkiszu. Mozna dodac utluczone pestki slonecznika. Mozna dodac ziarno sezamowe. Mozna dodac wszystkiego po trochu, albo tylko ulubiony skladnik. Ciasto przyprawic wedle uznania: posolic, popieprzyc, pogalkomuszkatolowic. Mozna dodac ziol, oraz dowolnych przypraw, co kto lubi (Buhaj np. dodaje przyprawy do cieleciny nawet do kanapek). Jesli do ciasta doda sie troche proszku do pieczenia lub sody, to spuchnie zupelnie tak, jak angielskie ciasto do ryby (i czlowiek mysli, ze ma tak duzo, a w srodku ciasta jest powietrze).

Paski kurczaka maczac w ciescie i smazyc na oleju/oliwie.

Zamiast paskow kurczaka mozna maczac wszystko inne: warzywa (np. kalafiora, paski papryki, cebule w krazkach, baklazany, kabaczki, cukinie), parowki, rybe, krewetki, paluszki krabowe, plasterki wedliny i co tam, kto ma pod reka.

Przepis jest piecdziesiata piata wariacja przepisu, ktory dawno temu dala mi moja siostra. Byl to tzw. przepis kryzysowy, z ktorego korzystalam na studiach (rzecz jasna nie jadlam wcale krewetek, tylko raczej mortadele w ciescie). Przepis jest fajny jak sie ma malo konkretnego jedzenia, a duzo gab do nakarmienia. Do tego jakas fantazyjna i surowka i bon appetit!

Lakoma
8 .

07 maja 2007
Popierdolki

Spotkania firmowe to naprawde swietny pomysl, szczegolnie jak pracuje sie z taka banda, jak moja. Podczas spotkan firmowych (w sensie w firmowym gronie) (na ktorych nie rozmawia sie o pracy) (no, prawie) mozna sie dowiedziec o wspolpracownikach wielu ciekawych rzeczy (szczegolnie po kilku kieliszkach czegos wyskokowego) (najlepiej po kilku kieliszkach roznych rzeczy). Karon, na przyklad, przyznala sie nie tylko do tego, ze lat temu n, ze swoim drugim, bylym [sic!] mezem latala na paralotni, ale takze do tego, ze w swoje 21 urodziny z bratem wybrala sie na przejazdzke kradziona koparka (nauczylam sie nowego slowa, bo ze koparka sie domyslilam z kontekstu) (o, rany, Joanna wlasnie przyslala linka do piosenki o koparce).

Polskie przysmaki mojej produkcji zostaly spalaszowane w try miga, pozostalosci mazurka zabrane do domow, zubrowka oprozniona (wszystko smakowalo, co mozna bylo zauwazyc po zjedzonych ilosciach) (i po wypitych tez) (i po tekscie Eda na koniec: next week same time, Kasia) (ej, no przeciez od dawna wiecie, jak mam na imie). Szkoda, ze David musial wracac do Glasgow ostatnim pociagiem, bo pewnie jeszcze bysmy posiedzieli, narzekajac na zwyciestwo SNP w wyborach. Zgodnie uznalismy to za absolutna zenade, a Joanna powtarzala: I hate Alex Salmond, he's such a sleazy man! Absolutnie sie zgadzam (i zycze mu, zeby nie byl w stanie sformowac rzadu).

Pogodowa zlosliwosc Szkocji polega na tym, ze jak Buhaj musi isc w weekend do pracy, to jest pieknie. Mnie samej nie chce sie ruszac, wiec albo sprzatam i gotuje, albo snuje sie przez pol dnia w szlafroku, albo ogladam filmy, ktorych Buhaj nie chce ogladac ze mna (na przyklad Elementary Particles albo Volver). Albo gram w Heroesow. (No, dobra, wiem, ze nie mam z czego byc dumna, ale ostatecznie to moj dzien wolny, czasem tak wlasnie sie relaksuje) (ha! wieczorem tez sobie pogram). Obiecujemy sobie, ze stracona sobote nadrobimy w niedziele, a w niedziele pada, wieje, temperatura zmienia sie z minuty na minute, wiec idziemy tylko na najpotrzebniejsze zakupy i rozkladamy sie przed TV. Porazka (porazka nie byl natomiast obiadek, upierdliwe chicken strings w ciscie wyszly nadzwyczajnie, a najlepsze jest to, ze zostaly na dzis i zapewne na jutro). Ale za to w najnowszym polskim sklepie kupilismy krowki na wage. KROWKI NA WAGE! I sliwki w czekoladzie. Jeszcze chwila i naprawde niczego nie bedzie mi tu brakowac.

Z powodu zupelnie pokreconego uniwersyteckiego indywidualnego systemu dni wolnych od pracy, mimo, ze dzis bank holiday, wiekszosc ludzi ma wolne, a autobusy kursuja wedlug sobotniego rozkladu, Lakoma jest w pracy. I na dodatek nie ma zbyt wiele do roboty, no bo wiekszosc ludzi ma wolne. Siedzi wiec sobie i serfuje w Internecie bez wyrzutow sumienia (i jakims cudem dotrwala tak do lunchu).

Bank holidays poczatkowo byly dla mnie absolutnie niezrozumiale, bo w kalendarzu stalo co innego, a w firmie mielismy wolne co innego. Potem sie okazalo, ze inne dni sa wolne w Anglii, inne w Szkocji, a inne w Irlandii Polnocnej. I ze firmy maja dosc wolna reke w kwestii kto, co i kiedy ma wolne. W zeszlym roku, na przyklad, nie mialam wolnego Poniedzialku Wielkanocnego (bo w Szkocji bank holiday jest tylko w Good Friday, czyli Wielki Piatek, a poniedzialek dla odmiany jest wolny w Anglii). W tym roku moglam wziac wolny poniedzialek za spring bank holiday, ktory wypadal dwa tygodnie pozniej. Cale szczescie, ze Joanna sledzi, co jest wolne i kiedy, bo mnie sie juz dawno pomylilo (mam pewnosc, ze w odpowiedniej chwili uslysze: remember not to come to work tomorrow).

TAFN

Lakoma
4 .

04 maja 2007
Ech, za rok matura

A wlasciwie nie za rok, tylko juz dzis - przynajmniej dla tegorocznych maturzystow. Od mojej mija, Bogu dzieki, 11 lat i najbardziej mnie dzis smieszy nie fakt, ze, jako przyszla (jakby nie patrzec, w jakims sensie, przynajmniej wirtualnym) felietonistka, napisalam na maturze z polskiego felieton o bohaterze romantycznym (ale nie taki wspolczesny, tylko felieton pozytywistyczny, w stylu Prusa, troche inny niz obecne) (gee, felieton na 12 stron A4, trzeba miec nierowno pod sufitem) (ale za to szostke dostalam), nie smieszy mnie tez wcale fakt, ze na maturze z historii wybralam temat o polityce zagranicznej Polski w dwudziestoleciu miedzywojennym i potem musialam szukac pomocy w sciadze schowanej w chusteczkach higienicznych, zeby sprawdzic, czy mi sie daty nie pomylily (jak ktos sie zna na historii dwudziestolecia miedzywojennego, to wie, ze to jest pamieciowy koszmar) (tak, sciagalam, uaaa, zabierzcie mi mature) (albo obnizcie ocene) (albo amnestiujcie, jak to sie teraz w Polsce robi).

Nie. Najbardziej smieszy mnie fakt, ze na ustnej maturze z angielskiego wyciagnelam temat: Would you like to live abroad - why and why not? (pamietam, jak losuje pytanie, pytaja mnie, czy chce kartke na notatki, a ja na to: a po co?)

I co tez Lakoma miala do powiedzenia na ten temat? Jako, ze juz wtedy wladala angielskim calkiem niezle przez jakies 20 minut mowila o tym (pani dyrektor ziewala), ze nigdy nie moglaby opuscic swojej ojczyzny i wyjechac w obce strony i zyc tam bez wlasnych korzeni, w innej kulturze i bez rodziny. Ze na troche to tak, ale na zawsze to nie.

A teraz mieszkam w najlepsze w Szkocji i nie mam, poki co, zamiaru wracac. Z dala od korzeni, od rodziny i w obcej kulturze.

Jeszcze lepsze jest to, ze jak mnie zwolnili z pracy w 2004 i na rozmowie w Ronstadcie sie mnie konsultant (rozmowa byla po angielsku) zapytal, czy wyjechalabym do pracy za granice, to powiedzialam, ze nie, bo swoja przyszlosc wiaze z Polska. I rok pozniej juz mnie nie bylo. Ba! Nawet idac na rozmowe w sprawie pracy w Anglii krancowo nie wierzylam w swoje sily i liczylam, ze zadnej pracy nie dostane i nie bralam wlasciwie wyjazdu pod uwage. Zaczelam go brac dopiero, jak dostalam prace. Ale tylko na rok.

A jestem tu ponad dwa lata.

Jaki z tego wniosek? Jesli Lakoma mowi nigdy, to nie nalezy jej wierzyc. Jesli mowi, ze nie ma czasu na bloga, to tez nieprawda. Nie ufac Lakomej!

Z wydarzen biezacych: wchodze sobie rano do kuchni w pracy, zeby umyc kubek, a tam notka od head of school (cos miedzy kierownikiem instytutu a dziekanem, w zaleznosci od podzialu administracyjnego uczelni): prosze nie zostawiac brudnych naczyn w zlewie, bo ludzie nie moga z niego korzystac! Takich kartek bylo juz multum, ale nie dzialaly. Ciekawe, czy zadziala wyzsza instancja, czy bedziemy czekac na kartke od Vice-principala? (zalozmy, ze po polsku pro-rektora, tutaj to ktos, kto stoi na czele college'u - University of Edinburgh dzieli sie na cztery colleges, ktore z kolei dziela sie na schools, a te na institutes).

Po drugie: Jeszcze rano labourzysci prowadzili z SNP, teraz ida leb w leb, ale cos mi sie widzi, ze wiem, jak to sie skonczy. Gratulacjami dla Stefana (kto czyta mojego bloga w Polityce lub na Zmywaku, to wie).

Lakoma
2 .

03 maja 2007
Nie mam czasu na blog

Żeby nie tracić czasu na głupoty zacznę znienacka (zawsze się zastanawiałam, co to właściwie jest nienacek, ale dochodze do wniosku, że coś takiego jak ponoć, który jest dobry na wszystko). W zasadzie jest to notka testowa, żeby zobaczyć, jak ten szablon w ogóle się będzie prezentował. Nie byłabym sobą, gdybym go nie przerobiła na dziesiątą stronę i wuala. Nawet ładny. Miałam silną potrzebę ascetycznego wystroju i takiż jest.

Od razu zaznaczam, że nie mam czasu pisać bloga. W zasadzie w chwili obecnej posiadam niezliczoną ilość blogów i nie mam czasu pisać żadnego z nich. Piszę właściwie tylko ten, który przynosi jakąś tam wirtualną sławę memu nazwisku, ale muszę używać bardzo surowych odmian autokrytyki, żeby się zmusić do pisania. Mam też taki jeden blog, w którym publikuję dokładnie te same notki, co w tym pierwszym, ale nie z lenistwa. Mam blog usunięty, jeden taki, co go zaraz usunę oraz jeden ukryty, z którym jeszcze nie wiem, co zrobię. No i mam blog, który był Pierwszy. Wciąż istnieje, acz zarchiwizowany, gdyż w przypływie majowego nastroju postanowiłam zmienić miejsce blogowania, nie być już jakąś tam Izzie, ale przyjąć nicka, którego posiadam od dawna i pod którym jestem znana jako ja. Już nie potrzebuję się ukrywać, nie obchodzi mnie, czy wiecie, kim jestem, jak wyglądam i czym się zajmuję - to i tak od jakiegoś momentu było oczywiste.

Tak, tak, posiadanie blogów jest uzależniające, nawet jak się nie ma czasu ich pisać.

Właściwie to jestem dziś zajęta przygotowywaniem polskich potraw na jutrzejszy polski wieczór dla moich szkockich znajomych. Mam zamiar spić ich do nieprzytomności szarlotką. Ale to po tym, jak już pochłoną żurek i ruskie i mazurek.

Oprócz tego jestem zajęta głosowaniem na labourzystów. Dziwne, nespa? Środek tygodnia, a tu człowiek na wybory idzie. Nie, nie jestem jakąś tam wielką fanką McConnella, po prostu nie chcę, żeby wygrali nacjonaliści, bo z tego nigdy nie wynika nic dobrego. Ale co ja tam Wam będę mówić, wiecie sami. Buhaj będzie głosował tak, jak ja, bo tak się składa, że mamy ten sam pogląd. Co chyba nieźle wróży, bo ciężko spać w jednym łóżku z facetem, który ma inny pogląd.

Zapewne nie wszyscy jeszcze wiecie, że jak Łakoma zacznie pisać, to nie może skonczyć. Podobnie z mówieniem.

(O Matko, jak to już 5 osób widziało? Co? Pustego bloga?)

Lakoma

Brak komentarzy: