Salon Piszących w Szkocji

środa, 31 października 2007

Nie mam czasu na blog 1007

19 października 2007
Gotuj z Lakoma cz. 5

Dzien dobry, dzisiaj bedziemy robic niespodzianke z indyka. Moze byc tez z kurczaka. Innego drobiu nie wyprobowalam.

Potrzebna bedzie piers indycza, ewentualnie ze trzy kurze. Duza cebula. 3-4 winne jablka. Pol puszki ananasa w kawalkach. 3-4 spore ziemniaki ugotowane w mundurkach (na lekko-twardo). Jogurt naturalny. Przyprawy: sol, pieprz, curry.

Piers indycza kroimy w kostke, przyprawiamy (sol i pieprz wystarczy, ale ja zawsze uzywam jakiejs mieszanki do indyka/kurczaka). Smazymy na patelni z pokrojona cebulka. Jak juz sie indyk ladnie obsmazy, a cebulka bedzie szklista, wrzucamy jablka obrane i pokrojone w kostke. Przyprawiamy szczodrze curry (jak mamy ostre curry, to trzeba sie liczyc z tym, ze wyjdzie ogien w gebie, ja uzywam curry lagodnego). Moza podlac sokiem jablkowym lub bialym winem, ale jesli jablka sa winne, to puszcza sok i tak. Dusimy az do rozwalenia jablek. Dodajemy ananasa i obrane ziemniaki pokrojone w kostke. Dusimy jeszcze troche. Mozna wcisnac pare kropel soku z limonki, lub z cytryny, jesli ktos woli kwaskowe. Zaciagamy wszystko jogurtem (jak ktos woli, moze byc smietana). Podajemy posypane szczypiorkiem. Ja dodaje jeszcze troche mielonego orkiszu, mozna tez dodac namoczonych ziaren lub kielkow.

Nadspodziewanie dobre!


PS: Tym razem juz zupelnie nie kulinarnie: anglojezycznych czytelnikow bardzo serdecznie zapraszam tu

Lakoma
8 .



16 października 2007
Lunch w IKEI

Co to jest IKEA wszyscy wiedza - sklep, ktory jest modny na calym swiecie, oprocz Szwecji. Moja szefowa (ktorej corka wychodzi za maz za Szweda), mowi mi: Wiesz, Kasia, dla Szwedow IKEA to takie MFI. Co to MFI zapytacie? No, moglabym napisac, ze dla Brytyjczykow MFI, to jak IKEA dla Szwedow... W zasadzie nie wiem, jaki jest polski odpowiednik. MFI to bardzo tanie meble i w dodatku promocje sa tam chyba przez okragly rok. Ale za to spora szansa, ze te meble trzeba bedzie wymienic przy najblizszej promocji w MFI...

Nie wiem, czy wszyscy sie orientuja, ze po angielsku IKEA nazywa sie Ajkija.

Raz na jakis czas moja szefowa zaglada do nas z propozycja:

-Jade na lunch do IKEI, kto jedzie ze mna?

Na poczatku jezdzilysmy calym stadem, ale teraz mamy odwyk i staramy sie nie (ja dzis pojechalam, ale dlatego, ze Buhaj potlukl kieliszek i chcialam dokupic).

Dlaczego nie? To wszyscy wiedza. Bo w tej glupiej IKEI wydaje sie miliony na durne pierdolki, ktore pojedynczo sa tanie, a jak sie nimi zaladuje zolta torbe, to nagle wychodzi kosmiczny rachunek. I wszystko przeciez takie uzyteczne!

Moje uzaleznienie od IKEI siega jeszcze czasow, kiedy mieszkalam w stolicy, a IKEA miala sklep w Alejach Jerozolimskich. Lazilam tam nawet na okienkach. Nie pamietam, jak sie to nazywalo w Warszawie, w Edynburgu nazywa sie Bargain Corner - czyli kacik z przecenami. Zawsze tam nakupilam za grosze jakichs wybrakowanych czy nie do pary kubkow, swiecznikow i innych pierdutow. Kiedys kupilam serwis sniadaniowy za 19.99 w nocnej promocji (pojechalam do IKEI o 2 w nocy, naprawde).

Buhaj stanowczo ma alergie na IKEE po tym, jak kupilismy tam biurko i wiezlismy je do domu autobusem (a nawet dwoma). Dlatego z Buhajem do IKEI nie jezdze, jezdze z Avril na lunch.

Tak, bo czasem jeszcze czlowiek przekasi cos w IKEI, albo sie zaopatrzy w szwedzkie pierniki.

Pytacie, czy tylko kielszek kupilam? Rzecz jasna nie, kupilam tez dzbanek, stojacy zegarek, pudelko na CD oraz kaktusa. Na nastepne kilka miesiecy odwyk od IKEI.

Lakoma
23 .



10 października 2007
Tajniki jezyka angielskiego

Jak czlowiek mieszka na Wyspach, to wiadomo, ze nie ma wyjscia za bardzo i musi sie (od czasu do czasu przynajmniej) poslugiwac jezykiem angielskim. Ze z Buhajem w domu rozmawiam po polsku, tez jest raczej oczywiste. Jak jestesmy w anglojezycznym towarzystwie i musimy gadac po angielsku, to jakos tak smiesznie sie czuje, tym bardziej, ze zawsze sobie wtedy obiecuje, ze musze z Buhajem powtorzyc czasy przeszle i nigdy nic z tego nie wychodzi.

Ale najlepsza jazda jest w sklepie.

Ostatnio gdzies mnie przewialo, czy cus i bolalo mnie strasznie ramie. Z doswiadczenia wiem, ze na bolace ramie w moim przypadku najlpesze jest grzanie. W tym celu potrzebny mi np. termofor. No to poszlismy do Bootsa i szukamy termoforu. Nie ma.

Buhaj: To wez sie zapytaj.
Lakoma: Ale ja nie wiem, jak jest termofor po angielsku!
Buhaj: To ja jej wytlumacze o co chodzi.
Buhaj do ekspedientki: We are looking for a kind of bottle that you pour hot water into and it keeps it warm.
Ekspedientka: I know exactly what you mean. We call it hot water bottle.

No, ba! Tylko w tak wymyslnym jezyku, jak polski, to sie nazywa dziwacznie - termofor!

W ostatnia niedziele ogladamy nasz ulubiony (ostatnio) program New Europe Michaela Palina. Palin jest na Wegrzech i mowi, ze teraz wsiada do trolleybus.

Lakoma (nie patrzac na ekran): Czym bedzie jechal?
Buhaj: No wiesz, tym autobusem na prad. Jak to sie nazywa po polsku?
Lakoma (dluzsza chwila zastanowienia): Trolejbus?

No, ba! Tylko w tak malo skomplikowanym jezyku jak polski rzeczy sie nazywaja dokladnie tak samo, jak po angielsku...

Nie musze chyba dodawac, ze to jest dopiero poczatek. Wspomniane na poczatku czasy przeszle zmuszaja przeciez czlowieka to przyjecia zupelnie nowego swiatopogladu jesli idzie o przeszlosc, terazniejszosc i przyszlosc. Tylko po polsku, to jest tak oczywiste, po angielsku jest cale mnostwo in between.

Lakoma
14 .



02 października 2007
My name is Moneypenny

Raz na jakis czas w pracy nachodzi nas gwaltowna chec zmiany stanowiska. Czasem mamy dosc szefostwa, czasem poszczegolnych obowiazkow, a czasem mowimy sobie po prostu, ze nie chcemy robic tego przez nastepne 10 lat i czas juz najwyzszy awansowac.

Joanna przoduje w namawianiu wszystkich wokol do zmiany pracy, sama co jakis czas w wyniku cichej furii zwiazanej z wyskokami naszego szefa wysyla gdzies CV, a potem sie denerwuje, ze jej te prace zaproponuja.

Ostatnio zawiazalysmy niepisana umowe, ze wszystkie trzy (czyli Joanna, Karon i ja) wyslemy aplikacje. Wylamalam sie z umowy, bo wprawdzie znalazlam jedno fajne ogloszenie, ale spietralam, ze sobie nie dam rady (najbardziej wstrzasnal mna fakt, ze trzeba bylo miec prawo jazdy i w ramach obowiazkow jezdzic po Lothian i Borders). Joanna mi potem powiedziala, ze jestem 'silly' i ze na pewno nikogo nie znajda i jak ogloszenie pojawi sie drugi raz, to dlatego, ze sie nie zglosilam.

Nastepnego dnia dostalam maila, takiej (mniej wiecej) tresci:

Szanowny Administratorze, czuj sie klepniety w ramie. MI6 poszukuje osob z Twoim doswiadczeniem w administracji. Musisz miec potwierdzone umiejetnosci wprowadzania danych, zwracac uwage na szczegoly, radzic sobie z rozwiazywaniem problemow... (itp)

Gdyby nie to, ze MI6 miesci sie w Londynie, to kto wie, moze dalabym sie namowic, choc nie wyglada to ambitnie, a i pensja taka sama jaka mam teraz. Ale jak sobie pomysle, ze na pytanie: gdzie teraz pracujesz? odpowiadam: tam, gdzie James Bond...

(Z ostatniej chwili: znalazlam ogloszenie podobne do tego, na ktore w koncu nie odpowiedzialam, tylko bez samochodu, wiec wyglada na to, ze sie skusze.)

Lakoma
12 .

Brak komentarzy: