... czyli Slumdog. Milioner z ulicy (polski tytul oczywiscie stracil caly sens).
Poszlismy obejrzec w niedziele i wyszlismy z kina z rozesmianymi pyskami. Tak cos podejrzewalam, ze nam sie spodoba (juz zanim nastapily te wszystkie nagrody i nominacje). Kluczowe chyba bylo moje stwierdzenie, ze "oni pewnie mowia jak Kashi i Aziz" (wlasciele naszego corner shopu). Poszlismy.
Balam sie, ze film bedzie melodramatyczny, ze za duzo bedzie smutnych slumsow, lub za duzo Bollywood. A tymczasem wszystkiego jest w sam raz (jak na moj gust). Jest tez odpowiednia dawka napiecia, oraz komedii (pekalismy ze smiechu), dokumentu (piekne zdjecia Megaslumsu w Bombaju) i romansu (widownia jak na zawolanie robi "Aaaaa"). I jeszcze mnostwo pozytywnej energii.
Polecam! I trzymam kciuki za Oscara - jak Slumdog Millionaire go dostanie, to my dostaniemy darmowe bilety do kina :)
2 komentarze:
Biszop też juz obejrzał, a ja wyszłam (z pokoju, bo oczywiscie widzielismy pirata) w pewnej drastycznej scenie dziecięcej. Cieżko oglada się takie sceny (lub czyta o nich), kiedy się jest matką. Ale przyznaję, że na tyle na ile widziałam, film był dobry.
Film rzeczywiscie bardzo dobry. Ciekawostka - rezyser Danny Boyle (to ten od "Trainspotting") z pochodzenia Irlandczyk, jest bardzo oddany Szkocji. W jego filmach zawsze pojawiaja sie jakies szkockie akcenty. Tak jak to bylo w "Slumdog Millionaire"...
Biszop
Prześlij komentarz