Byłam wczoraj na spotkaniu w sprawie bardzo interesującego projektu teatralnego dotyczącego komunikacji. Punktem wyjscia dla projektu jest sztuka o zanikaniu języka gaelickiego - główny bohater nie może sobie przypomnieć, jak jest po gaelicku salto.
To mnie więcej tak samo, jak ja, kiedy nie mogę sobie przypomnieć jakiegoś polskiego słowa. Ostatnio na przykład protekcjonalny. Musiałam sięgnąć po słownik i sprawdzić, co po polsku oznacza angielskie słowo patronising.
I to jest właśnie jeden z powodów, dla których biorę udział w projekcie i jeszcze usiłuję namówic do wzięcia udziału kogo się da. Po wczorajszym spotkaniu wiem, że będzie interesująco, pouczająco i bardzo kreatywnie.
(jeśli cię zaintrygowałam, mieszkasz w Edynburgu i chcesz wziąć udział - skrobnij do mnie).
A skoro jestem przy komunikacji, to nasunęło mi się, że odkąd mieszkam na Wyspach nie tylko musiałam nauczyć się komunikować w obcym języku to, co umiałam już powiedziec po polsku. Życie tu (nie tylko dlatego, że w innym kraju) stawiało mnie w różnych, zupełnie nowych sytuacjach, w których musiałam się nauczyć, jak i co komunikować od razu po angielsku. Na przykład wczoraj - miałam bardzo nieprzyjemny obowiązek poinformować moją asystentkę, że z powodu cięć budżetowych jej kontrakt nie zostanie przedłużony. Bardzo niefajnie również dlatego, że jeśli dostaniemy nowy grant, to, mimo cięć, ja dostanę podwyżkę (oczywiście głównie dlatego, że nie będę mieć asystentki i będę wszystko robić sama). Jeśli ktoś myśli, że to takie łatwe, to radzę się zastanowić. Dobrą część poniedziałkowego wieczoru zajęło mi dobieranie odpowiednich słów. Żeby nie zabrzmiało: w zasadzie cię nie potrzebujemy, lub właściwie nie sprawdziłaś się. Bo w zasadzie tak, ale właściwie absolutnie nie. Na koniec kupiłam po drodze czekoladowe ciastka jako ostatnia deskę ratunku i upchnęłam je w torebce. Na szczęście mam za asystentkę (jeszcze przez blisko rok) dziewczynę super-ambitną, która potraktowała fakt, że od września zostanie potencjalnie bez pracy, jako wyzwanie. Okazję, żeby zastanowić się, w jakim kierunku chciałaby teraz pójść, co dalej robić i za ile. Ciastka zjadłyśmy w ramach toastu za to, aby wiały jej przychylne wiatry.
Koniec końców więc wedle wszelkiego prawdopodobieństwa na dobre jej to wyjdzie. A ja miałam okazję nauczyć się czegoś nowego.
Choć nie chciałabym odbywać takich rozmów zbyt często.
3 komentarze:
Nie wiem czemu, ale przypomnial mi sie ten odcinek HIMYM gdzie Marshall zwalnial swojego asystenta, widzialas? ;)
Tak, widzialam :) Jezu, dobrze, ze o nim nie pamietalam w poniedzialek, bo mialabym koszmary w nocy :)
W sumie z tego właśnie powodu cieszę się, że jestem szeregowym pracownikiem, los oszczędza mi takich rozmów. Dla mojej dyrekcji to też nie jest łatwe, bo zwykle rzuca tą "przyjemność" na barki Vice. Cóż, bycie szefem to nie tylko miłe doznania..
Oby się Twojej asystentce powiodło jak najlepiej, a Ciebie nie zasypała praca na amen.
Prześlij komentarz