Salon Piszących w Szkocji

poniedziałek, 18 lipca 2011

Lick-shoot-suck

Jeśli jesteś abstynentem, to pod żadnym pozorem nie czytaj tego posta. Podobnie jeśli masz o mnie dobre mniemanie. Bo właśnie postanowiłam publicznie zrujnować swoją reputację :)
Wszystko przez Znaikę. Tak!

Pierwszy raz od 10 lat i dwóch miesięcy wypiłam tequilę. Na szczęście w ilości jednego szota zaledwie. Dziesięć lat było mi potrzeba, żeby zapach tequili nie powodował u mnie mdłości. Bo ostatnia przygoda z tequilą, na studiach jeszcze, się skończyła źle bardzo... To znaczy może niezupełnie źle, bo następnego dnia poszłam na egzamin ustny z francuskiego, wybąkałam coś o Thorgalu i dostałam piątkę (tak, tak, kiedy to było?).

Ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że kolekcjonuję i pielęgnuję różne dziwne wspomnienia i wspomnienie tej poprzedniej tequili jest mi nadzwyczaj drogie. Raz, że było to podczas szalonych lat studenckich. Dwa, że z gronem bliskich znajomych, którzy dziś na fejsbuku są w gronie VIPów (że tak technologicznie to ujmę). Trzy, że nigdy nie zapomnę, jak Piotrek tańczył w piance do nurkowania (musiałam, musiałam!) - mimo, że wtedy już zapewne ledwie widziałam na oczy - no, jak można coś takiego zapomnieć, skoro to tańczenie zaowocowało w jakiś czas później poślubieniem Magdy i dorobieniem się Marysi :) Pamiętam też zupełnie dobrze powrót do domu - na piechotę, bo jazda tramwajem powodowała u mnie zawroty głowy i inne niemile widziane konsekwencje. Pamiętam też, że z braku kieliszków (Magda miała tylko dwa) uciekliśmy się do wybiegu: zadysponowaliśmy mianowicie, że jeden kieliszek będzie męski, drugi damski. Być może później nam się pomyliło, kto ma pić z jakiego - nie zdziwiłabym się. Nie pamiętam natomiast, ile tego wypiliśmy. Bo biorąc pod uwagę, że nas tam całkiem spora grupa była, to chyba niemożliwe, żebyśmy się tak wstawili po jednej butelce? O ile mnie pamięć nie myli, na początku piłam jakiegoś Vermoutha, co w sumie tłumaczyłoby kierunek, w jakim potoczyła się dalsza część wieczoru.

Oczywiście obecnie jestem już zbyt stara i, hm, poważna na takie zabawy, więc po iluś tam mojito i tejże jednej tequili, po godzinie wygibasów w El Barrio (bosh, naprawdę, a przecież wszyscy wiedzą, że Łakoma już NIE tańczy), w ostatni piątek poszłam grzecznie spać o 4 rano i obudziłam się w okolicach południa bez kaca. Ani-ani.
Znaika, a, że tak zapytam publicznie, przyznaj się, doświadczyłaś znów bliskiego spotkania z żywopłotem, czy zostało ci to oszczędzone?

3 komentarze:

Gosia pisze...

Kasiunia...;)Powiem tak:niedlugo sie spotkamy...a wtedy...
Oczywiscie,ze nie wpadlam w zaden zywoplot...Musze zachowywac twarz;)

Lakoma juz nie tanczy...tiaa...zdecydowanie...ja tez nie ;)se se se!

Kasia pisze...

Kochana, no umówmy się, że zatańczy w sierpniu, ale to jest okazja, która zdarza się raz do roku. Holding Out For A Hero zatańczy, sesese :)

Ty mnie tu normalnie nie szantażuj :)

bomila pisze...

Generalnie tańczenie zbrodnią nie jest. Sama swego czasu jako jedyna nie pijąca robiłam jaskółkę na stole, przyprawiając barmana o palpitacje. Właściwie to ja wcale nie powinnam czytać tego postu. Ale nie mogłam się oprzeć chęci nadgonienia.